









Wyszehrad do miejsce w Pradze, które najbardziej do mnie przemówiło duchowo








































Wyszehrad do miejsce w Pradze, które najbardziej do mnie przemówiło duchowo






























Dwa lata temu, na innym moim blogu opublikowałem serię wpisów Madonny Niezwykłe. W tym miesiącu pani dr Monika Biłakowska nagrała program poświęcony podonbnej tematyce. Dlatego postanowiłem go na swoim blogu podlinkować jako swoiste uzupełnienie mojego cyklu
Ten tekst jest kontynuacją wpisów o mołokanach i Aladurze. Dlatego zacznę od powtórzenia wstępu do tamtych dwóch. Czego my katolicy możemy uczyć się od chrześcijan niekatolików? Na pewno nie zasad wiary i moralności, bo tego uczy nas Urząd Nauczycielski Kościoła. Już prędzej gorliwości stosowania tych zasad, ale i to z zachowaniem zdrowego rozsądku, gdyż jedną z kardynalnych cnót jest Umiarkowanie. Natomiast niewątpliwie możemy od niekatolików przejmować niektóre ich tradycje muzyczne, w tym śpiewacze. I od zawsze Kościół to robił. Wiele pieśni katolickich powstałe jako prawosławne, czeskobraterskie, luterańskie, czy metodystyczne. Dziś pragnę zaprezentować piękne pieśni mołokanów.
A teraz przeskok tematyczny. Od ponad trzydziestu lat praktykuję Medytację Chrześcijańską w formie zbliżonej do Modlitwy Jezusowej. W ostatnich latach wypracowałem sobie własny styl tej medytacji, który nazwałem Modlitwą Wewnętrznego Śpiewu. Polega ona na ty, że wyobrażam sobie we własnej głowie śpiew religijny (często dowyobrażam sobie też akompaniament) oparty na krótkich, powtarzalnych , melodyjnych (to ważne) zwrotkach. Może to być w kółko ta sama zwrotka, mogą to być kolejne zwrotki o ile tylko da się je łatwo zapamiętać. Bo ten śpiew musi być z pamięci, nie z książki, książka rozprasza, a medytacja wymaga skupienia.
No i od czasu do czasu natrafiam na pieśni, które się szczególnie dobrze nadają do takiej medytacji. Najczęściej są to oczywiście pieśni katolickie, ale czasami trafi się protestancka, jak ta tutaj. Łączy je wszystkie uwielbieniowy charakter.
Wysławiajcie Pana wszyscy słudzy Jego
Wznoście wasze ręce na tym świętym miejscu
Niech z Syjonu Wam błogosławi Pan
Który dał Wam ziemię, który da Wam Niebo
Pieśń ta jest parafrazą psalmu 134(133).

Na początku lipca kilka dni spędziłem w Pradze. Przybyłem do niej w sobotę piątego, czyli dzień po słynnym blackoucie.
I co? I nic. Praga zdążyła w ciągu tej doby całkowicie wrócić do normalnego funkcjonowania. Oczywiście, część linii metra było zamkniętych, ale to z powodu planowanego już od dawna remontu, bez żadnych związków z blackoutem, co więcej ten ostatni w żaden sposób nie wydłużył zamknięcia i w poniedziałek rano ruch zgodnie z planem został wznowiony, w związku z czym nie musiałem na Wyszehrad iść na piechotę. Wszędzie było światło, tramwaje jeździły normalnie, gastronomia pracowała bez zakłóceń, wszędzie można było płacić kartą.
W sobotę wieczorem zapaliły się schody na stacji metra Staroměstská i stacja ta była przez kilka dni wyłączona z użytku. Składy przejeżdżały przez nią bez zatrzymywania. To jednak nie miało żadnego związku z blackoutem. Podobno takie pożary zdarzają się stosunkowo często.
Praga jest multikulturowa i na wszelki sposób kolorowa. Wielokulturowość jest obezna zarówno wśród turystów, jak i wśród mieszkańców. W tej pierwszej grupie są Afrykanie i Arabowie, w drugiej głównie Wietnamczycy i inni Azjaci. Nie dało się dostrzec, by ta wielokulturowość powodowała jakiekolwiek konflikty. Istotnym przejawem tej praskiej wielokulturowości jest wielowyznaniowość. Wiele średniowiecznych i wczesnonowożytnych kościołów zbudowanych jako katolickie dziś jest w rękach Kościołów niekatolickich, głównie czeskobraterskiego i husyckiego. W czeskobraterskim kościele świętego Marcina byłem świadkiem ciekawej sytuacji. Wewnątrz odbywało się nabożeństwo małe wspólnoty ewangelików niemieckojęzycznych. Kilka osób siedziało w prezbiterium i rozmawiało o Biblii, organista siedział przy organach, a jedna pani w bocznej sali przygotowywała poczęstunek. Przed kościołem była postawiona kilkujęzyczna tabliczka. Na pis po czesku był mniej więcej taki: „Mamy teraz nabożeństwo. Jesteście na nie zaproszeni. Tylko nie spacerujcie po całym kościele i nie przeszkadzajcie”. A po angielsku taki: „Mamy teraz nabożeństwo. Zwiedzać kościół przyjdźcie później”.
Rzuca się w oczy mnóstwo ludzi biwakujących na trawnikach w parkach i na skwerach. U nas tego nie ma. U nas nadal tkwi w głowach dawno zniesiony zakaz deptania trawników. Czy w Czechach tego zakazu nigdy nie było? Czy też może szybciej niż my pozbyli się komunistycznej mentalności. Równie wielkie mnóstwo ludzi przechodzi przez jednię na czerwonym świetle. Piwo w knajpach jest dość tanie. Nawet w tych, gdzie dania są dość drogie, cena pół litra beczkowego piwa to około sześćdziesiąt koron. W wielu lokalach woda jest droższa od piwa. Zresztą ceny wody w sklepach są bardzo zróżnicowane. Popularne wody smakowe za 1.5 litra kosztują w Billi 14-20 koron, w Večerce prowadzonej przez Wietnamczyków na Winohradach 25 koron, w sklepikach na stacjach metra 30-35 koron, a w pułapkowym sklepie na Placu Wacława 100 koron.
Zaskoczyło mnie, że Prażacy nie skracają „na shledanou” do ‚nashle”, do czego przywykłem z czeskim Śląsku i na Morawach. Handel jest w dużym stopniu zdominowany przez Wietnamczyków, dużo też jest sprzedawczyń ukraińskich. Wśród rowerowych dostawców jedzenia zdarzają się nawet Sikhowie. Praga jest upstrzona miejskimi studniami z ręcznymi pompami, ale większość z nich już nie działa. Kelnerzy w restauracjach zwracają się do Polaków po angielsku i nie chcą przechodzić na „międzysłowiański w tylu wolnym”. Co ciekawe, w sklepach jest zupełnie inaczej. Mieszanką polsko-czeską dogadywałem się w galeryjkach rękodzieła i w antykwariatach. W restauracjach nie dało rady. Ja mówię mieszanką, kelner odpowiada mi po angielsku. Swoją drogą, tego,czego szukałem w antykwariatach, znaleźć mi się nie udało. Za to w osobach prowadzących te przybytki znalazłem najbardziej pozytywnie zakręconych Prażaków. Choć każdy z tych antykwariuszy był inny.
Kościoły, nawet te turystyczne są wieczorem dość szybko zamykane, o siedemnastej, góra osiemnastej. Później w niektórych są koncerty, oczywiście słono płatne. Choć może nie dla każdego 1000 koron za banalny repertuar to słono.
W Pradze jest mnóstwo teatrów. Zauważyłem w terenie szyldy kilkudziesięciu, a przecież obszedłem tylko niewielki kawałek czeskiej stolicy. Może ich więc być kilkaset. Muzeów też jest niemało, w tym niektóre bardzo dziwne, ale odnoszę wrażenie, że teatrów jest więcej.
Ukraińskie flagi są bardzo powszechne. Na rządowych budynkach obok czeskich i unijnych, na prywatnych często same. Na jednym z ministerstw widziałem także flagę Izraela.
Nie ma w turystycznych miejscach nachalnych naganiaczy, od których roi się w Krakowie. Niewielu jest grajków ulicznych. Natknąłem się na takowych jedynie na Hradczanach i na Moście Karola.
Dużo figur antycznych bóstw greckich, zarówno w parkach, jak i na budynkach. To zjawisko wymaga głębszego zbadania.
Arcyciekawym miejscem jest Wyszehrad. Dawna siedziba władców Czech, na której terenie znajduje się kilka kościołów i cmentarz, jest obecnie przede wszystkim parkiem z dominującą funkcją rekreacyjną. Znajdują się tam restauracje i kawiarnie, sklepy z pamiątkami, place zabaw, siłownie na wolnym powietrzu, a nawet korty tenisowe. Ale nadal to bazylika z wieloma pięknymi dziełami sztuki i cmentarz z grobami wielu wybitnych Czechów są tymi miejscami, dla których warto Wyszehrad odwiedzić.
W każdym razie cztery dni to na Pragę za mało.













W czasie mojego rodzinnego wypadu do Pragi mieszkaliśmy na Winohradach, dlatego też pierwszym odwiedzonym przez nas kościołem była neogotycka bazylika Świętej Ludmiły umiejscowiona w tej dzielnicy.
Bazylika jest, jak widać ciekawa architektonicznie, wiele smaczków. W czasie naszego pobytu była w niej świecka wystawa fotograficzna. Byliśmy na Mszy w sobotę wieczorem. Ludzi dużo, ledwo siedliśmy. Dobre organy i dobra muzyka. Duży udział świeckich w liturgii (czytania, procesja z darami). Czytania z ambony. Dorośli ministranci komunię pod dwiema postaciami przyjmowali z Kielicha, nie przez zanurzenie, jak u nas.

Ostatnia jak dotąd książka Szostaka. Łączy sagę rodu Chodnikiewiczów (znanych z trylogii krakowskiej) z esejem porównującym rzekę z powieścią. Nawiązania do wcześniejszych powieści. Brzmi tu nie tylko trylogia, ale przede wszystkim Szczelinami. Główna bohaterka tamtej powieści tu jest postacią epizodyczną, z czasem wysuwającą się na drugi plan. Podobnie jak w innych książkach Szostaka, mamy tu plątaninę sprzecznych opowieści, a cała książka jest opowieścią o opowieściach.
Jest też, jak w kilku innych książkach, nawiązanie do prawdziwego nazwiska autora, tym razem przez powiązanie z osobą znanego mordercy o tym nazwisku. Mam też małą obserwację, że Szostaka znacznie lepiej przyswaja się z audiobooka niż z ebooka. Ale może tylko mnie.
*****


























Wzorem poprzednich lat, w sklepach z pamiątkami z miejsc turystycznych wyszukuję przedmioty o charakterze religijnym. W Pradze jest sporo takich pamiątek. Dominuje oczywiście Jezulatko, ale są też inne. Głównie katolickie, ale nie tylko. Widać więc, że zjawisko religijnych pamiątek nie omija nawet krajów uważanych za ateistyczne.
No bo w ogóle z tym czeskim ateizmem to nie taka prosta sprawa. Jestem przekonany, że Czechy są w większości nie tyle ateistyczne, co bewyznaniowe. Bardzo żywotna jest w tym kraju duchowość niestandardowa, własnowiercza, nie związana z żadnym konkretnym wyznaiem, ale kulturowo chrześcijańska. Opisałem to przed laty w tekście „Ateistyczne Czechy?”. Podobne zjawiska obserwuje się zresztą we Francji i Skandynawii. Być może też w innych krajach, ale innych nie badałem.
Osobną kwestią, wartą dalszych badań jest duże rozpowszechnienie w Pradze, a może w całych Czechach motywów z mitologii greckiej, tak wśród pamiątek, jak i w architekturze (na budynkach i w parkach)