Historie niezwykłe – Józef Jankowski

Okładka książki Historie niezwykłe autora Józef Jankowski, 9788367482066

Twórczość Józefa Jankowskiego łączy dwa motywy, które dziś powszechnie uchodzą za niemożliwe do pogodzenia – okultyzm i duchowość katolicką. Jankowski z okultysty stał się katolickim mistykiem nie poprzez odrzucenie okultyzmu, a poprzez jego chrystianizację. Dlatego jest postacią fascynującą – szkoda że zapomnianą.

Jego Historje niezwykłe są zbiorem opowiadań w stylu Opowieści tajemniczych Turgieniewa, czy Opowieści niesamowitych Poego. W porównaniu z tamtymi dwoma dziełami są znacznie wyraźniej naznaczone rysem duchowości chrześcijańskiej. Celem tej książki jest nie tyle zszokowanie czytelnika, co jego duchowe uformowanie. Autor prezentuje własną interpretację zdarzeń nadprzyrodzonych i ostrzega przed pułapkami czekającymi na adeptów nauk tajemnych

39/52/2025

*****

Złota Noc

Tekst: Marek Dutkiewicz
Muzyka: Sidney Polak

Tekst:
Czekaliśmy przez długi rok
na gwiazdę co rozjaśni mrok
A z nami czekał cały świat
Nadzieja nie dawała spać

To złota, złota noc
światło niech zgasi mrok
Niech zapłoną serca nam
Niech pali się ta noc
w górę szkło, w górę szkło
Niech ta magia żyje w nas

Marzenie czasem spełnia się
Do gwiazdy więc uśmiechnij się
A jeśli nie wiesz kto ma przyjść
Mikołaj puka dziś do drzwi

Bielany niech pokryje biel
Niech sen o śniegu spełni się

Złota,złota noc…

Kiedy błyśnie gwiazdy flesz
daj mi dłoń i nie bój się
Bo prowadzi nas ten blask
który zgasi podły czas

Złota,złota noc…
Niech ta magia żyje w nas (2x)

Ostatnio głośno się zrobiło o nowej piosence świątecznej Sidneya Polaka wykonywanej przez Annę Rusowicz i Tomasza Szczepanika. Bardzo fajny tekst. Cieszą mnie liczne nawiązania do Światła, które przychodzi, czyli metaforycznie do Chrystusa, który jest Światłością Świata. Jedynym zgrzytem jest ten Mikołaj. Jaki Mikołaj w Boże Narodzenie? Czy my jesteśmy Ameryką? Niewielkim usprawiedliwieniem jest to, że jest to piosenka warszawska, a dokładnie bielańska. Nie mam natomiast problemu ze słowem magia. Pisałem już o tym rok temu: „Słowo „magia” ma w języku polskim więcej niż jedno znaczenie, czego fundamentaliści zdają się nie zauważać. Zerknijmy więc do Słownika języka polskiego PWN:

magia

«ogół wierzeń i praktyk opartych na przekonaniu o istnieniu mocy nadprzyrodzonych, które można opanować i wywoływać za pomocą zaklęć, obrzędów i czarów»

«niezwykła siła oddziaływania»

«zniewalający urok jakichś miejsc lub osób»

Fundamentaliści mają rację mówiąc, że Święta Bożego Narodzenia nie mają nic wspólnego z magią w sensie pierwszym. Ale znaczenie drugie i trzecie jak najbardziej do tych świąt pasują. Boże Narodzenie ma od wieków niezwykła siłę oddziaływania i zniewalający urok. I nie ma w tym nic sprzecznego z chrześcijaństwem. Niezwykła siła oddziaływania i zniewalający urok Świąt Bożego Narodzenia tkwią bowiem w Tym, który jest tych świąt Istotą – w narodzonym Jezusie Chrystusie. Nie walczmy więc z magią świąt, tylko interpretujmy ją po katolicku.”

Muzeum Sztuki w Ołomuńcu

Cykl „Mistyka miast” byłby bardzo płytki, gdyby się ograniczył do prezentowania świątyń. Religia jest ważnym nośnikiem duchowości, ale nigdy nie była jedynym, a od dawna nie jest dominującym. Równie ważnym nośnikiem duchowości jest sztuka. Bardzo dobrze można to było dostrzec na wystawie czeskiego malarstwa dwudziestowiecznego w Muzeum Sztuki w Ołomuńcu. Garść zdjęć z tej wystawy prezentuję powyżej. Z kolei poniżej rzut oka na inne wystawy i na okolice muzeum.

Katedra świętego Wacława w Ołomuńcu

Serią wpisów poświęconych mojemu letniemu wypadowi do Pragi kilka miesięcy temu rozpocząłem serię większą, dokumentującą moje rodzinne wypady do różnych miast. Mam nadzieję, że będą się tu pojawiać co najmniej trzy miasta rocznie. Nie będą to wpisy czysto turystyczne. Z roku na rok moje blogowanie coraz bardziej podporząkowane jest jednamu motywowi nadrzędnemu. Wątków duchowych szukam w literaturze, w muzyce, w sztuce, a także w podróżowaniu. Dlatego te wpisy o odwiedzanych miastach będę opatrywać tagiem „mistyka miast”. Tym samym takiem będę też opatrywał wpisy o książkach traktujących o tej tematyce i być może przy okazji którejśc z tych książek skrobnę coś więcej na temat samej idei mistyki miast i opowiem coś więcej o tym, jak ta idea we mnie przez lata kiełkowała.

Dziś na zdjęciach Katedra świętego Wacława w Ołomuńcu. Poniżej wystawa szopek w podziemiach katedry

Hildegarda von Bingen na wiolonczeli

To, że Hildegarda von Bingen stworzyła przepiękną muzykę medytacyjną, jest oczywiste. Jestem jednak przekonany, że dla wielu ludzi dzisiejszych sporą przeszkodą w przeżywaniu tej muzyki może być łacina. Dlatego zacząłem w przepaściach internetu wyszukiwać wersje instrumentalne tej muzyki. Znajduję ich wiele i zachwycam się nimi. Tedy i Wy słuchajcie i zachwycajcie się.

Opowieści duchowe – Jak proboszcz z „Placówki” Ślimakowi pomógł i kto go do tego nakłonił

Od lat poszukuję w literaturze pięknej fragmentów duchowo poruszających. Czasami znajduję je w zaskakujących miejscach. Pozornie jest tak i tym razem. Zaskakującym miejscem dla opowieści duchowej powieść Prusa będzie tylko dla tych, krórzy dali sie przekonać komunistycznej szkole i propagandzie, że pisarstwo tego autora jest czysto świeckie i nie odzwierciedla żadnej myśli religijnej. Skażony tym myśleniem był nawet wielki Stanisław Lem, gdy niesprawiedliwie wyśmiewał Olgę Tokarczuk za doszukiwanie się związków między „Lalką” a gnostyckim apokryfem. Ja zresztą też w młodości postrzegałem książki Prusa jako pozbawione treści duchowej. Na szczęscie w wieku dojrzałym, przeczytałem je ponownie uzbrojony już w bogatą listę lektur i dość gruntowną, choć literacką, a nie telologiczną, znajomość Biblii. Obecnie postrzegam powieści Prusa jako inspirowane Biblią. „Placówka” konkretnie jest inspirowana Księgą Hioba. Ślimak, jak Hiob, traci żonę, dziecko, sługę, dom i stada, a w finale powieści, jak Hiob otrzymuje nową żonę, nowy dom, nowe stada, o nowych sługach i dzieciach nic Prus nie pisze. Również jak Hiob, Ślimak jest poouczany przez wielu nieszczerych doradców i bardzo niewielu szczerych. O tych ostatnich, mówi poniższy fragment, mocno nasycony duchową treścią.

Tutejszy proboszcz dopiero od kilku lat rządził parafią. Był to człowiek średniego wieku, bardzo piękny. Posiadał wyższe ukształcenie i maniery dobrze wychowanego szlachcica. Co rok sprowadzał więcej książek aniżeli wszyscy jego sąsiedzi i dużo czytał; nie przeszkadzało mu to hodować pszczół, polować, bywać na sąsiedzkich zebraniach i pełnić duchownych obowiązków.

Posiadał ogólną sympatię. Szlachta kochała go za rozum i hulackie skłonności. Żydzi za to, że nie pozwalał ich krzywdzić, koloniści, że – na probostwie ugaszczał pastorów, chłopi, że odnowił kościół, obmurował cmentarz, mówił ładne kazania, urządzał świetne nabożeństwa, a ubogich nie tylko darmo chrzcił i grzebał, lecz nawet wspomagał.

Ale stosunki między prostym ludem a proboszczem nie były dosyć ścisłe. Chłopi szanowali go, ale nie mieli śmiałości. Patrząc na niego wyobrażali sobie, że Bóg jest to wielki pan i szlachcic, łaskawy i miłosierny, który jednak z byle kim nie gada. Proboszcz czuł to i szczególnie było mu przykro, że jeszcze żaden chłop nie prosił go do siebie na wesele czy chrzciny, żaden o nic się nie radził. Chcąc przełamać ich nieśmiałość czasami wdawał się w rozmowę; ale wnet spostrzegał bojaźń na twarzy chłopa, a w sobie zakłopotanie i – urywał.

“Nie mogę udawać demokraty!…” – myślał zgryziony.

Niekiedy, w porze złych dróg, kiedy ksiądz przepędził kilka dni bez towarzystwa, budziły się w nim wyrzuty sumienia.

– Lichy jestem pasterz – mówił sobie – nędzny uczeń Chrystusa. Nie po to przecie zostałem kapłanem, ażeby dotrzymywać placu szlachcie, ale żeby służyć maluczkim… Gałgan jestem, faryzeusz.

Wówczas zamykał się na klucz, klękał na gołej podłodze i prosił Boga o apostolskiego ducha. Ślubował, że rozdaruje wyżły, wyrzuci z piwnicy butelki, odda ubogim eleganckie sutanny i zamiast grać w karty z dziedzicami, będzie pocieszał strapionych, nauczał nieumiejętnych i radził wątpiącym. I właśnie kiedy dzięki postowi i modlitwie już… – już budził się w nim duch pokory i zaparcia, szatan zsyłał na probostwo gości.

– Jestem potępiony… Boże, bądź miłościw… – mruczał z rozpaczą, zrywając się z klęczków, aby wydać dyspozycje co do kuchni i piwnicy. W kwadrans później śpiewał świeckie piosenki i pił jak ułan.

Tego wieczora, kiedy Jojna zbliżał się do plebanii, proboszcz wybierał się z wizytą do sąsiednich dziedziców. Miało być kilkanaście osób; inżynier z Warszawy z najnowszymi wiadomościami, preferans, doskonała kolacja i wyjątkowe wina, bo inżynier konkurował o córkę gospodarza. Ksiądz już od kilku dni siedział sam; toteż z gorączkową niecierpliwością oczekiwał chwili wyjazdu. Tak nudził się, widząc z jednego okna dziedziniec, na którym tłusty parobek rąbał drzewo, a z drugiego ogród przywalony śniegiem i gołe drzewa, na których wrzeszczały gawrony – tak tęsknił za ludźmi, że prawie nie mógł doczekać się wieczoru. Rachował już nie godziny, ale kwadranse, a gdy myśląc, że upłynął kwadrans, spoglądał na zegarek, przekonywał się ze zdumieniem, że upłynęło zaledwie kilka minut.

Wikary mieszkał w innym domu i zaraz po zachodzie słońca szedł spać, ubierając się do łóżka w sukienny, watowany czepek. To jeszcze jedno pocieszało proboszcza, który nie lubił swego pomocnika. Aby zaś w jakikolwiek sposób dotrwać do wyjazdu, zażądał samowara i paląc fajkę marzył:

“Będą dziś państwo Teofilowie czy nie będą?… No, on jest człowiek rzadkiej głupoty, ale ona… Boże miłosierny, co też mi się snuje po głowie!…”

Lecz pomimo narzekań ciągle widział zielonawe oczy pani Teofilowej, utkwione niby z talem w niego, i ten szczególny wyraz twarzy, z jakim niedawno powiedziała:

– Księże proboszczu, w życiu bywają silniejsze dramaty niż na scenie.

On wówczas nie odpowiedział jej, tylko poczuł, że coś ścisnęło go za piersi. Ale dzisiaj, siedząc tu sam i rachując powolne kołatanie zegara, przyznawał, że w życiu bywają nie tylko silne, ale straszne dramaty. Cóż to za piekło kryć się przed samym. sobą te swoimi myślami!

Mocniej pociągnął fajkę i nagle drgnął. Przywidziało mu się, że jego sutanna dotyka jedwabnej sukni. – Jezu, zmiłuj się nade mną! – szepnął odsuwając się od stołu. Ale jakkolwiek usiadł, zawsze widział zielonawe oczy i czuł palące dotknięcie jedwabnej sukni.

– Ach, żeby już prędzej wyjechać… Mróz otrzeźwi… Zresztą cały wieczór będę grał w preferansa…

Tak myślał i nie wierzył sobie. Wiedział, te kobiety zatrzymają go w salonie i że naprzeciw siebie zobaczy, jak zwykle, te dziwne oczy i melancholijną twarz, na której prawie wyrzeźbiło się zdanie:

– Księże proboszczu, w życiu bywają dramaty!…

Wtem zapukano do drzwi. Wszedł Jojna i skłonił się do ziemi.

– Dobrze, żeś przyszedł! – zawołał proboszcz. – Miałem właśnie posyłać do ciebie, bo zebrało się trochę garderoby do odnowienia.

– Chwała Bogu! – odparł Żyd. – Już tydzień nie miałem roboty Ale jeszcze pani gospodyni mówiła, że w kuchni zepsuł się zegar…

– To ty umiesz i zegary naprawiać?… – Jakże, mam nawet statki.

– Doskonały!… krawiec i zegarmistrz.

– Ja także jestem parasolnik, a także znam rymarstwo i umiem rondle pobielać.

– No, jeżeli tak, to możesz u mnie zimować. A kiedy przyjdziesz do roboty?

– Zaraz usiędę.

– Na noc? – spytał proboszcz.

– Ja robię po całych nocach. Ja już niewiele mogę sypiać.

– Jak chcesz. To idźże do oficyny i zadysponuj bobie kolację. Herbatę zaraz ci przyniosą.

– Przepraszam jegomości – ukłonił się Żyd – ale ja proszę, żeby cukier był osobno.

– Pijesz bez cukru?

– Owszem, ja nawet lubię bardzo słodko, ino ja herbatę piję tak, a cukier chowam dla wnuków.

– Pij z cukrem! dla wnuków dostaniesz oddzielnie – odparł ksiądz śmiejąc się z przebiegłości Żyda. – Walenty, podaj mi futro – zwrócił się pośpiesznie do służącego usłyszawszy, że już zajechały sanki.

Żyd znowu ukłonił się.

– Z przeproszeniem jegomości – rzekł.- ale ją tu przychodzę od Ślimaka…

– Od Ślimaka?… – powtórzył ksiądz. – Aha! od tego, co się spalił.

– Nawet nie od niego, bo on by mnie nie śmiał tu wysyłać. Ale jemu żona dziś umarła i on ma jakoś kiepsko w głowie, i tak oboje leżą w stajni, i nawet nie ma im kto wody podać. Nawet krów nie poili bez cały dzień.

Proboszcz cofnął się.

– Jak to, więc nikt ze wsi ich nie odwiedził?….

– Przepraszam jegomości – skłonił się Żyd – ale we wsi gadają, że na niego spadł gniew Boży. I bez ten interes to oni muszą zginąć, jeżeli ich kto nie poratuje.

Mówiąc to patrzył w oczy księdzu, jakby chciał powiedzieć, że do niego należy ratunek Ślimaka.

Proboszcz uderzył cybuchem o podłogę, aż pękła fajka:

– To ja, proszę jegomości, już pójdę do oficyny – zakończył Żyd. Zabrał kij, worek i wyszedł. Przed gankiem odzywały się dzwonki sanek przypominając księdzu, że pora jechać do sąsiada. Walenty stał w pokoju z futrem w rękach.

-Tam czekają mnie – myślał proboszcz gnąc o podłogę cybuch.

– Jest przecie ten inżynier… Może będę potrzebny do zaręczyn… (Może przez tydzień nie zobaczysz pani Teofilowej?… dodał w nim głos cichszy od myśli.) No, a ten przecie wytrzyma do jutra; zresztą zmarłej kobiety nie wskrzeszę…”.

Ach, jak to boleśnie wahać się między świetnym rautem i nocną wizytą u pogorzelca, który pospołu z trupem leży w stajni…

– Dawaj futro! – rzekł proboszcz. – Zaraz… – dodał i wyszedł do swojej sypialni.

Jest ósma – myślał. – Jeżeli pojadę do niego, nie mam jut po co jechać do nich.”

I znowu w pustym pokoju zobaczył zielonawe oczy, smutną twarz i usłyszał wyrazy: “W życiu są dramaty…”

– Futro!… Zaraz… Zobacz, Walenty, czy konie już są?

– Stoją u ganku – odparł sługa.

– Aha… Noc widna?

– Widna, proszę jegomości.

– Aha! Pójdź jeszcze do gospodyni i każ, ażeby nakarmiła Żyda. Niech mu da jasną lampę, jeżeli zechce robić w nocy.

Walenty wyszedł.

– Nie mogę być niewolnikiem wszystkich pogorzelców i kobiet, które umarły. Jutro będzie sam czas. Nieszczególny musi to być człowiek, skoro, nikt ze wsi nie pośpieszył mu z pomocą.

Machinalnie spojrzał na rozpiętą figurę Chrystusa i zadrżał. Zdawało mu się, że i Ukrzyżowany ma zielonawe oczy.

– Rany Boskie! – szepnął – co się ze mną dzieje?… I to ja, obywatel, kapłan, waham rię między zabawą i pocieszeniem nędzarza… Kapłan!… Obywatel!…

Ujął się oburącz za głowę i chodził po pokoju. Walenty wrócił. Proboszcz podniósł na niego wybladłą twarz:

– Weź koszyk – rzekł zmienionym głosem – włóż mięso z obiadu, chleb, butelkę miodu i postaw w sankach. Sługa zdziwił się, ale spełnił rozkaz.

“Może umiera? – myślał ksiądz. – Może by jeszcze z Sakramentami?…” – Niepodobna… – szepnął, znowu ujrzawszy owe oczy. – Jestem na wieki potępiony… Boże, bądź miłościw…

Bił się w piersi i wątpił o swoim zbawieniu zapominając, że miłosierny Ojciec nie rachuje liczby rautów ani wypitych butelek, lecz te ciężkie walki, jakie stacza ze sobą ludzkie serce.

W pół godziny spasione konie proboszcza stanęły przed zagroda Ślimaka. Ksiądz zapalił wydobytą spod kozła latarkę i ze światłem w jednej, a koszykiem w drugiej ręce, poszedł do stajni. Pchnął drzwi nogą i zobaczył trupa Ślimakowej. Spojrzał w prawo – na barłogu siedział chłop przysłaniając oczy od blasku.

– Kto to? – spytał Ślimak.

– Ja, proboszcz.

Chłop zerwał się z ziemi i zarzucił na ramiona kożuch. Na twarzy jego widać było zdumienie; nie mógł zrozumieć, co się dzieje. Chwiejnym krokiem przeszedł próg i stanąwszy naprzeciw księdza przypatrywał mu się z otwartymi ustami.

– Czego tu chceta, jegomość? – rzekł cichym głosem.

– Przynoszę ci błogosławieństwo boskie. Wdziej kożuch, bo zimno, i pokrzep się – odparł ksiądz. Ustawił kosz na wysokim progu stajni i począł wydobywać chleb, mięso i butelkę miodu.

Ślimak zbliżył się do proboszcza, spojrzał mu w twarz, dotknął rękoma futra i nagle upadł mu do nóg szlochając:

– Jaki ja biedny, mój jegomość… jaki ja biedny… Oj! jaki ja biedny…

– Benedicat te omnipotens Deus’ – błogosławił go proboszcz. Ale wnet zamiast przeżegnać, ujął go w ramiona i usiadł z nim na progu. I tak siedzieli długą chwilę – nędzny, płaczący chłop w objęciach eleganckiego księdza.

– No uspokój się, bracie… będzie dobrze… Bóg nie opuszcza swoich dzieci.

Pocałował go i otarł mu łzy. Ślimak z rykiem upadł mu do nóg po raz drugi.

– Niech już zginę… – szlochał. – Niech pójdę do piekła za moje grzechy, kiej mnie takie szczęście spotkało, że sam jegomość ulitowaliście się nade mną… A czy ja wart tego, ady, żebym ja sto lat żył, żebym na kolanach do Ziemi Świętej poszedł; to jeszcze się nie odsłużę.

Odsunął się na klęczkach i bił czołem w ziemię u nóg księdza, jak przed ołtarzem. I dużo czasu upłynęło, nim proboszcz zdołał go o tyle uspokoić, że chłop podniósł się i wdział kożuch.

– Napij się – rzekł ksiądz podawszy mu kielich miodu.

– Kiej nie śmiem, mój serdeczny jegomość…

– No, więc ja piję do ciebie – i dotknął ustami kielicha.

Ślimak ujął miód drżącymi rękoma i, znowu uklęknąwszy, z trudnością wypił.

– Cóż, smakuje ci? – zapytał ksiądz po chwili.

– O, dobre! Kieb arak… – odparł chłop innym głosem i pocałował proboszcza w rękę. – Korzeni musi być tu sporo – dodał.

Namówiony zjadł kawałek mięsa z chlebem i wypił drugi kielich miodu. Posiłek ten widocznie go pokrzepił.

– Powiedzże mi, bracie, co się z tobą stało – zaczął ksiądz. Boć pamiętam, żeś był gospodarz dostatni.

– Dużo by gadać, mój dobrodzieju. Jeden syn mi utonął, drugi w haryście, żona umarła, konie mi ukradli, spaliły me… A wszystkie moje nieszczęścia zaczęły się od tych czasów, jak dziedzic sprzedał wieś, jak zaczęli budować kolej i jak przyszły Niemce. Bez tych najpierwszych kolejników, co na naszych polach tyki ustawiali, rozeźliła się na mnie cała wieś. Buntował też ich, bo buntował Josel za to, że mierniki kupowali u mnie kurczęta i insze tam rzeczy. Do dziś dnia ich buntuje…

– A wy do niego ciągle chodzicie po radę – wtrącił ksiądz.

– Gdzież pójść – dopraszam się łaski dobrodzieja? Przecie chłop nieumiejętny, a Żyd zna się na wszystkim i nieraz mądrze poradzi. Ksiądz poruszył się. Chłop, podniecony miodem, prawił dalej:

– Jak pana nie stało, urwały mi się dworskie zarobki i jeszczem musiał oddać Niemcom dwa morgi łąki, com arendował od dziedzica.

– Aaa!… – przerwał proboszcz.

– Czy nie tobie chciał dziedzic sprzedać za sto dwadzieścia rubli łąkę wartającą ze sto sześćdziesiąt?

– Jużci mnie.

– I dlaczegożeś nie kupł? Nie wierzyłeś mu. Wam się zdaje, że panowie tylko o waszej krzywdzie myślą…

– Kto ich wie, co oni myślą, dobrodzieju! Między sobą świergocą jak Żydy, a z człowieka ino se kpinkują. Przecie pamiętam, kiedy z okazji tej łąki zaczął pan z panią i śwagierkiem nade mną wydziwiać, tom się tak zląkł, żebym i za sto rubli tego kawałka nie wzion. Wreszcie gadali ludzie w onych czasach, że mają grunta rozdawać.

– I tyś uwierzył?

– Czy ja się na tym rozumiem, kiedy ze wszystkich stron idzie samo bałamuctwo, a rzetelnej prawdy nikaj się człowiek nie dowie? Nowięcej to się rozumieją Żydy; ale raz gadają tak, drugi raz inak, a chłop wierzy w to, z czym mu lepiej.

– Hm! a przy kolei nie miałeś zarobków?

– Nawetem grosza nie widział, tak mnie odepchnęły Niemce.

– Nie mogłeś to przyjść do mnie! – obruszył się proboszcz. Przecież u mnie cały czas mieszkał naczelny inżynier.

– Dopraszam się łaski dobrodzieja, czym to ja wiedział? Wreszcie i chodzić na plebanię nie miałbym śmiałości.

– Hm! hm! Czy i Niemcy ci dokuczali?

– Oj! oj! – westchnął chłop. – Od swego przyjścia tutaj mordowały mnie, żeby im grunt sprzedać. Tak mnie nachodziły,- tak się przypominały, że kiedy zesłał Pan Bóg ogień tom nareszcie uległ i z żoną przeniosłem się do nich…

– I sprzedałeś?…

– Bóg uchronił i moja nieboszczka Wstała ze śmiertelnej pościeli, wyciągnęła mnie od nich i tak zaklęła, że już wolę zginąć niż sprzedać. Ale też zrobią oni mi, zemstę… – dodał Ślimak, smutnie zwieszając głowę.

– Nic ci nie zrobią.

– Nie oni, to stary Grzyb. Bo jakby Hamer stąd wyszedł. to Grzyb folwark po nim obejmie. A on gorszy od Niemca.

O, tom dobry pasterz! – pomyślał ksiądz – Moje owce gryzą się między sobą jak wilki, Niemcy ich trapią, Żydzi im radzą, ja zaś jeżdżę na zabawy!…” – Zostańże tu, mój bracie – rzekł głośno – a ja wstąpię na wieś.

I podniósł się z progu. Ślimak jeszcze raz ucałował mu nogi i odprowadził do sani.

– Jedź za most – zwrócił się proboszcz do furmana.

– Za most?… Jut tam nie pojedziemy? – dziwił się woźnica, taki pyzaty, jakby go pszczoły pokąsały.

– Ruszaj, gdzie ci każę! – odparł ksiądz niecierpliwie i rzucił się na siedzeniu.

Sanie odjechały. Ślimak został sam i oparłszy się na płocie jak niegdyś za lepszych czasów, przysłuchiwał się milknącym dzwonkom i myślał:

-Skąd dobrodziej o nas się dowiedział? Widać że przed księdzem to jak i przed Panem Bogiem nic się nie skryje… Strach!… Bo jużci ludzie mu nie donieśli ani Niemce, ani Sobieska… Może by Jojna? Dobry on Żyd i litościwy, nawet krowy mi napoił, ale gdzie by mu się chciało latać po nocy stąd aż na plebanię! Wreczcie on szedł do wsi. Niebywała rzecz, sam dobrodziej zajechał do chłopa, nakarmił go, napoił i jeszcze utulił. O la Boga, aż mi markotno, żebym ja zaś obłapiał się z taką osobą… Ech! nawet do organisty nie miałbym śmiałości”.

Stał, myślał i szeptał:

– Musiało tęgo zmienić się na świecie, kiedy taki duchowny wie wstydzi się siadać z chłopem za pan brat, i jeszcze na progu pod stajnią. Czyby znowu grunta dawano?… Czyby już szlachtę ze wszystkim skasowali?… Ale uczciwy dobrodziej, serdeczny. Rychtyk jak ten święty biskup, co Łazarza własnymi rękami podnosił i rany mu opatrywał. On chyba także będzie święty i nawet już jest, kiedy ma jasnowidzenie i widzi, co się o pumili dzieje. Teraz mi nikt nie da rady, boby go spotkało nieszczęście… Oj! żeby mnie jeszcze dobrodziej rozgrzeszył z nieboraka Owczarza i znajdy, już bym się niczego nie bojał.

Westchnął i przez długą chwilę patrzył na niebo zasypane gwiazdami.

– Ciekawość – mruknął – czy w niebie bez noc gromnice palą, czy ono tak samo świeci?

Z daleka, od mostu, znowu zadźwięczały dzwonki, parskały konie i wkrótce przed zagrodą zatrzymały się sanki proboszcza. Chłop wybiegł na gościniec.

– Ty, Ślimaku?

– Jo, dobrodzieju.

– Będzie jutro u ciebie stary Grzyb z pomocą. Pogodźcież się i więcej nie swarzcie. A ku wieczorowi trzeba zrobić pogrzeb nieboszczce. Po trumnę już posłałem do miasteczka.

– O mój wybawicielu… – jęknął chłop.

– Ruszaj, Paweł, co koń wyskoczy – rzekł ksiądz do furmana. Wydobył repetier, a usłyszawszy, że jest trzy kwadranse na dziesiątą, mruknął:

– Spóźniłem się, ale jeszcze zdążę!…

I znowu zobaczył przed sobą zielonawe oczy to na powierzchni śniegu, to między gwiazdami, to na plecach otyłego furmana.

– Boże, bądź miłościw… Boże, bądź miłościw… – szeptał ksiądz pasując się z nagabaniami szatana.

Ci iluminaci są coraz bardziej prymitywni

Wśród mnóstwa spamu, jaki otrzymuję na mój najstarszy adres mailowy, szczególnie bawią mnie „zaproszenia od iluminatów”.

Gdy zamieściłem wpis o pierwszym zaproszeniu jakie otrzymałem od iluminatów na grupie Jedyna prawdziwa i słuszna sekcja katolicka został on skomentowany powyższym obrazkiem. Za drugim razem nie popełnili już tego samego błędu.

A za trzecim razem okazali się znudzeni i prymitywni, bo bardzo słabo się postarali, pisząc tak:

DO YOU WANT TO BECOME RICH OR FAMOUS IN LIFE BY JOINING THE GREAT ILLUMINATI?  FIRST BENEFIT GIVEN TO A NEW MEMBER IS €5,000,000.00 USD Or Euro. AND MANY OTHER BENEFIT WAITING FOR YOU AFTER YOUR INITIATION, CONTACT VIA EMAIL: theilluminatiagent220@gmail.com  

Kiedyś prowadziłem osobnego bloga „Głupie mejle”, poświęconego rejestrowaniu i publikowaniu, a po trosze także badaniu takich wiadomości. Bo upadku bloxa, nie chciało mi się już tego bloga i innych małych blogów reaktywować. Zostawiłem sobie tylko te większe. Dlatego takie wpisy jak ten pojawiają się epizodycznie na moim głównym blogu.

Matka Boża, Siostra nasza

O samej nocie Stolicy Apostolskiej poświęconej tytułom maryjnym pisać nie będę, bo wielu już pisało i zrobili to znacznie lepiej ode mnie. Dyskusja jest gorąca, argumenty latają jak młotki.

Ja poświęcę swój tekst odpryskowi tej dyskusji.

Tomasz Terlikowski napisał o tej nocie na FB: A mnie cieszy „Nota” Dykasterii Nauki Wiary. Cieszy, bo przypomina, że jedynym źródłem łaski jest Jezus Chrystus, bo przypomina, że Matka Pana jest naszą siostrą w wierze, a nie wszechmocną wszechpośredniczką, że jest stworzeniem jak my wszyscy, że wskazuje drogę, a nie jest celem.

To rozwścieczyło fundamentalistów. Oto próbki ich reakcji: Matka Boga nie jest twoją siostrą zarozumiały dupku! oraz Maryja jest naszą Matką. Daną nam przez umierającego na Krzyżu Zbawiciela! Siostrę w wierze to może Pan mieć u siebie w domu. Na przykład w osobie czcigodnej Małżonki.

A jednak nazywanie Maryi naszą Siostrą jest dobrze umocowane w tradycji katolickiej. Przypomniałem sobie, że gdy w 2024 roku prezentowałem na swoim drugim blogu różne litanie maryjne, dwie z nich zawierały tytuł „Siostra”, a że miały bardzo zacnych autorów, to warto je przypomnieć.

Litania błogoslawionego Stefana Kardynała Wyszyńskiego

Nasza Siostro, która jesteś szczególnie wybrana!
Ty, którą dostrzegł Bóg Swoimi oczyma wśród wszystkich niewiast tej ziemi! -,,Błogosławiona między niewiastami!”
Ty, której my byśmy nie widzieli, a którą dostrzegł Ojciec Niebieski!
Ty, którą my może niedostatecznie poznaliśmy, doceniliśmy,
a którą Bog do głębi poznał i docenił!
Ty, z naszego padołu płaczu! Ty, spośród nas…
Ty, uplątana w nasze sprawy…
Ty, obolała jak my i pracująca jak my…

Ty, zwykła, szara kobieto z tłumu, z gromady…
Ty, żyjąca chlebem, takim jakim my żyjemy…
Ty, zbierająca patyki i odpadki nawozu na ogień, który chcesz rozpalić w Swojej chacie, aby na nim upiec podpłomyk z ziaren, zmielonych w żarnach Twoją własną dłonią…
Ty, cerująca podarte szmaty i suknie…
Ty, piorąca w wodach potoku razem z innymi niewiastami…
Ty, może niekiedy brudnymi nogami chodząca w pyle miasteczka
Ty, dźwigająca amfory wody na swej głowie, na której my dziś korony umieszczamy! O ile byłabyś bliższą prawdy, gdyby Cię na którymś ołtarzu umieszczono z amforą Wody Żywej na głowie!
Ty, taka zwykła, kuchenna, gospodarna, zalatana i zabiegana…
Ty, mająca tysiące spraw na głowie, odpowiedzialna za drobiazgi, drobiazgi, drobiazgi…
Ty, tak nas rozumiejąca…
Przybiegnij nam na pomoc, walącym się w proch. Pospiesz ludowi z pomocą! Powstań, aby nas wspomóc!

LITANIA DO ŚWIĘTEGO IMIENIA MARYI – święty John Henry Newman

Panie, zmiłuj się,
Chryste, zmiłuj się,
Chryste, zmiłuj się,
Panie, zmiłuj się,
Panie, zmiłuj się,
Chryste, usłysz nas,
Chryste, wysłuchaj nas,
Synu Maryi, usłysz nas,
Synu Maryi, wysłuchaj nas,

Ojcze Niebieski, który w Maryi masz córkę Twoją, zmiłuj się nad nami,
Synu wiekuisty, który w Maryi masz Matkę Twoją,
Duchu Święty, który w Maryi masz oblubienicę Twoją,
Pełna chwały Trójco, która w Maryi masz służebnicę,

Maryjo, Matko Żywego Boga, módl się za nami,
Maryjo, córko Niedostępnego Światła,
Maryjo, nasze światło,
Maryjo, nasza siostro,
Maryjo, różdżko Jessego,
Maryjo z rodu królów,
Maryjo, najlepsze dzieło Boga,
Maryjo niepokalana,
Maryjo piękna cała,
Maryjo, Dziewicza Matko,
Maryjo cierpiąca wespół z Jezusem,
Maryjo przeszyta mieczem,
Maryjo pozbawiona pociechy,
Maryjo stojąca pod krzyżem,
Maryjo, oceanie goryczy,
Maryjo radująca się wolą Bożą,
Maryjo, Pani nasza,
Maryjo, Królowo nasza,
Maryjo jak słońce jasna,
Maryjo jak księżyc piękna,
Maryjo w koronie gwiazd dwunastu,
Maryjo zasiadająca po prawicy Jezusa,
Maryjo, słodyczy nasza,
Maryjo, nasza nadziejo,
Maryjo, chwało Jerozolimy,
Maryjo, radości Izraela,
Maryjo, chlubo naszego ludu,

Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie,
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie,
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.

V. Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą.
R. Błogosławionaś Ty między niewiastami.

Módlmy się: O Wszechmocny Boże, który widzisz, jak gorąco pragniemy, aby osłonił nas cień imienia Maryi, racz sprawić, błagamy Cię, abyśmy, ilekroć wezwiemy Jej w potrzebach naszych, mogli dostąpić łaski i przebaczenia ze świętych niebiosów Twoich, przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

Zaprojektuj witrynę taką jak ta za pomocą WordPress.com
Rozpocznij