Labubu – nowy odlot zagrożeniowców

Zagrożeniowcy jak tlenu potrzebują nowych zagrożeń duchowych, które wymyślają z prędkością światła. Teraz padło na chińską laleczkę kolekcjonerską o dźwięcznej nazwie Labubu.

Żołnierze Chrystusa na swoim profilu fejsbukowym raczyli wkleić następujący tekst: W świecie zabawek pojawiła się dziwna istota – Labubu. Niby słodka, niby niewinna, przypomina skrzyżowanie królika z goblinem. Ale niektórzy twierdzą, że to nie jest zwykła figurka kolekcjonerska. To coś więcej. To narzędzie Starożytnego Zła. L.A.B.U.B.U. = Luciferian Artifact Built Using Babylonian Understanding („Artefakt Lucyferyczny Zbudowany na Babilońskim Poznaniu”) 1. Labubu powstał w Japonii, ale jego twórca, Kazuhiro Taira, przez lata podróżował po Europie Wschodniej, gdzie interesował się słowiańskim folklorem i średniowiecznym mistycyzmem. W 1999 roku odwiedził ukraińskie Karpaty, gdzie w lokalnej cerkwi natknął się na zakazaną ikonę z przedstawieniem diabła w postaci “śmiejącego się zwierzęcia”. 2. Ten obraz był identyfikowany z Belphegorem – jednym z siedmiu książąt piekła według demonologii chrześcijańskiej. Belphegor kusił ludzi “wynalazkami” i “nowoczesnością”, by odciągnąć ich od Boga. W Apokalipsie św. Jana (13:15) czytamy: „I dano mu tchnienie, by ożywił obraz bestii, i by obraz bestii przemówił…” Niektórzy uważają, że “obraz bestii” to właśnie wizerunki zabawek, które mają duszę, które obserwują dzieci nocą. Labubu ma zbyt realistyczne oczy. Na forach ezoterycznych krąży teoria, że Labubu „mruga” w nocy, jeśli w pomieszczeniu jest dziecko ochrzczone w Kościele katolickim – niby je “znaczy”. • 13 zębów Labubu – liczba utożsamiana z pechem i ostatnią wieczerzą (Judasz był 13). • Uśmiech do ucha – przypomina opisy demonów z notatek Inkwizycji Hiszpańskiej, gdzie opisywano istoty “o pysku szerokim jak zdrada”. • Na spodzie niektórych edycji Labubu kolekcjonerzy odkryli znaki przypominające hebrajskie litery, które po złożeniu układają się w słowo “Azazel” – upadły anioł z Księgi Henocha. • W 2023 roku w Indonezji doszło do fali koszmarów u dzieci, które miały Labubu w pokoju. Rodzice zgłaszali, że dzieci budziły się z krzykiem i mówiły, że „królik mówił do nich, żeby nie ufały Jezusowi”. • W Niemczech pewien ksiądz próbował przeprowadzić egzorcyzm nad kolekcją Labubu. Wszystkie figurki po kilku dniach zaczęły się topić od środka, chociaż nie były podgrzewane. Według najbardziej radykalnych wersji teorii, Labubu to “naczynie” dla demonów niższego szczebla, które mają za zadanie przyzwyczaić nowe pokolenie do obecności Zła. Poprzez słodkie formy, opakowania i marketing, dzieci uczą się kochać to, czego powinny się bać. Niektóre źródła wskazują, że w 2026 roku mają się pojawić interaktywne Labubu, które będą mówiły. Zwolennicy teorii twierdzą, że wtedy zacznie się druga fala kuszenia, a dzieci, które je posiadają, będą miały koszmary, dekoncentrację i odrzucenie wiary. Czy Labubu to tylko zabawka? Czy może to uśmiechnięte oblicze czegoś, co od wieków czai się w cieniu dziecięcych pokoi?

Jest to stek bzdur, do tego napisany koszmarnym językiem, Z prawdziwą historią lalki Labubu można zapoznać się tutaj. Oto jej najważniejszy fragment: Labubu nie pojawiła się znikąd – to postać stworzona przez artystę o imieniu Kasing Lung. Lung urodził się w Hongkongu w 1972 roku, dorastał w Holandii, a osiadł w Antwerpii w Belgii . W 2015 roku artysta ten powołał do życia magiczny świat istot nazwanych The Monsters (Potwory) – publikując ilustrowane opowiadania zainspirowane folklorem północnoeuropejskim i nordyckimi baśniami, które fascynowały go w dzieciństwie . W tym fantastycznym bestiariuszu znalazły się rozmaite stworzenia leśne – zarówno dobre, jak i złośliwe – takie jak Zimomo, Tycoco, Spooky czy Pato. Najbardziej rozpoznawalnym z nich stał się Labubu – niewielki leśny potworek o charakterystycznym szerokim uśmiechu z zębami, dużych okrągłych oczach i spiczastych, króliczych uszach . Mimo nieco psotnego, drapieżnego wyglądu (ostre ząbki i szelmowski uśmiech) Labubu w założeniu jest postacią dobroduszną i ciekawską – to figlarny, ale życzliwy stworek, który zawsze chce pomagać, choć czasem niechcący narobi szkód . Nigdzie w oryginalnej historii nie pojawia się wątek religijny czy demoniczny – Labubu to istota rodem z baśni, a nie okultystyczny idol.

Jedyne co można lalce Labubu zarzucić, to zbyt wysoka cena jak na zabawkę kolekcjonerską kupowaną na ślepo z jednej strony, a skierowaną do dzieci z drugiej. Takich zabawek kupuje się więcej niż jedną sztukę, czasem dużo więcej, a więc cena około 300 PLN za sztukę może zrujnować budżet niejednej rodziny. Co się tyczy wątpliwej estetyki lalki, to jest to kwestia bardzo subiektywna, niektórym może się ona podobać.

Z kolei wielkim plusem jest oparcie lalki, postaci i całego uniwersum na tradycyjnych bajkach ludowych (używam terminy bajka ludowa zamiast baśń za Julianem Krzyżanowskim). Bajki ludowe i ich modyfikacje bardzo dobrze wpływają na rozwój psychiczny i duchowy dzieci. Kto chce o tym więcej poczytać, niech zajrzy do Brunona Bettelheima.

Wykłady na YouTube – Wolne lektury

Kilka lat temu zapoczątkowałem cykl o youtubowych kanałach z wykładami. Niestety utknąłem po dwóch odcinkach – o kanałach profesora Adama Wielomskiego i księdza doktora Henryka Paprockiego. Potem co prawda natrafiałem na różne kanały, ale jakoś nie byłem w stanie żadnego polecić na równi z tymi dwoma. Dopiero teraz natrafiłem na kanał bogaty w wykłady i spójny treściowo. Jest to kanał podmiotu, który oczywiście znałem, ale nie z YouTuba. Chodzi o Wolne Lektury.

Na ich kanale youtubowym jest zakładka „na żywo”, w której można znaleźć sporo wykładów, głównie dotyczących literatury polskiej. Na razie nie przesłuchałem jeszcze wszystkich, ale już mogę ten kanał serdecznie polecić, bo treści są bardzo wartościowe. Załączam link do jednego z ostatnich wykładów, żeby wpis nie został łysy.

Ekumeniczne śpiewy duchowe – Śpiewy Aladura

Trzy lata temu opublikowałem wpis dotyczący pieśni mołokanów. Napisałem wtedy Czego my katolicy możemy uczyć się od chrześcijan niekatolików? Na pewno nie zasad wiary i moralności, bo tego uczy nas Urząd Nauczycielski Kościoła. Już prędzej gorliwości stosowania tych zasad, ale i to z zachowaniem zdrowego rozsądku, gdyż jedną z kardynalnych cnót jest Umiarkowanie. Natomiast niewątpliwie możemy od niekatolików przejmować niektóre ich tradycje muzyczne, w tym śpiewacze. I od zawsze Kościół to robił. Wiele pieśni katolickich powstałe jako prawosławne, czeskobraterskie, luterańskie, czy metodystyczne. Dziś pragnę zaprezentować piękne pieśni mołokanów.

Dziś nadal podtrzymuję tę opinię, dlatego pragnę zaprezentować śpiewy afrochrześcijańskich kościołów Aladura, wywodzących się z Nigerii, a łączących elementy pentekostalizmu, episkopalianizmu i wierzeń afrykańskich. Z zamiarem prezentacji tych śpiewów nosiłem się już od dawna, ale nie znalazłem wcześniej odpowiadającego mi nagrania, takiego, aby było dość długie, ale składające się z samych śpiewów, bez kazań. Trochę mi to zajęło, bo Aladura lubią kazania. Ale w końcu się udało.

Dlaczego kiedyś wybrałem pieśni mołokanów, a teraz Aladura? Wybieram takie tradycje śpiewacze, które mnie osobiście subiektywnie pobudzają do medytacji, w których czuję jakiś mistyczny charakter. W przypadku Aladura dodatkowo odnoszę wrażenie, że spośród wszystkich chrześcijańskich tradycji śpiewaczych są one najbliższe śpiewom sufickim, cenionym na całym świecie z uwagi na ich mistyczne brzmienie. Mistycyzmu niechrześcijańskiego tu oczywiście promować nie będę, ale jego chrześcijańską recepcję jak najbardziej.

Pobożny feldkurat (z Haszka)

Večer dostali návštěvu nábožného polního kuráta, který chtěl také ráno sloužit polní mši zákopníkům. Byl to člověk fanatik, který chtěl každého přiblížit k bohu. Když byl katechetou, vyvíjel u dětí náboženský cit pohlavky a v různých časopisech občas uveřejňovány byly noticky o něm; „Katecheta surovec”, „Katecheta, který pohlavkuje”. Byl přesvědčen, že katechismus nejlépe si dítě osvojí pomocí rákoskového systému. Kulhal trochu na jednu nohu, což bylo důsledkem toho, že ho vyhledal jeden otec žáka, kterému katecheta napohlavkoval, poněvadž školák jevil určité pochybnosti o trojici boží. Dostal tři pohlavky. Jeden za boha otce, druhý za boha syna a třetí za svatého ducha. Dnes přišel svého kolegu Katze uvésti na pravou cestu a promluvit mu do duše, což začal tím, že poznamenal:

Divím se, že u vás nevisí krucifix. Kde se modlíte breviář? Ani jeden obrázek svatých nezdobí stěny vašeho pokoje. Co to máte nad postelí?”

Katz se usmál: „To je ,Zuzana v lázni’ a ta nahá ženská pod tím je má stará známost. Napravo je japonérie, znázorňující sexuelní akt mezi gejšou a starým japonským samurajem. Pravda, něco velice originelního? Breviář mám v kuchyni. Švejku, přineste ho sem a otevřete na třetí straně.” Švejk odešel a z kuchyně ozvalo se třikrát za sebou vytáhnutí zátky z lahví vína. Nábožný kurát byl zdrcen, když se na stole objevily tři láhve. „Je to mešní lehké víno, pane kolego,” řekl Katz, „velice dobré jakosti, ryzlink. Chutí podobá se moselskému.” „Nebudu pít,” tvrdošíjně ozval se nábožný kurát, „přišel jsem vám promluvit do duše.” „To vám vyschne, pane kolego, v krku,” řekl Katz, „napijte se a já poslouchám. Jsem člověk velice snášenlivý a mohu slyšet i jiné názory.”

Nábožný kurát trochu upil a vytřeštil oči. „Po čertech dobré víno, pane kolego, není-liž pravda?”

Fanatik tvrdě řekl; „Pozoruji, že vy klejete.”

To je zvyk,” odpověděl Katz, „někdy se přistihnu dokonce, že se rouhám. Nalejte, Švejku, panu kurátovi. Mohu vás ubezpečit, že říkám také himlhergot, krucifix a sakra. Myslím, až budete tak dlouho sloužit na vojně jako já, že se taky do toho vpravíte. Není to zcela nic těžkého, obtížného a nám duchovním je to velice blízké: nebe, bůh, kříž a velebná svátost, nezní to hezky a odborně? Pijte, pane kolego.”

Bývalý katecheta mechanicky se napil. Bylo vidět, že by chtěl něco říct, ale nemohl. Sbíral myšlenky.

Pane kolego,” pokračoval Katz, „hlavu vzhůru, neseďte taksmutně, jako by vás měli za pět minut pověsit. Slyšel jsem o vás, že jste jednou v pátek omylem snědl v restauraci vepřovou kotletu, poněvadž jste myslel, že je čtvrtek, a že jste si na záchodě strkal prst do krku, aby to šlo ven, oněvadž jste si myslel, že vás bůh zahladí. Já se nebojím jíst v půstě maso a nebojím se ani pekla. Pardon, napijte se. Tak, už je vám lepší? Či máte pokrokový názor o peklu a jdete s duchem času a s reformisty? To jest místo obyčejných kotlů se sírou pro ubohé hříšníky papinské hrnce, kotle s velkou atmosférou, hříšníci se smaží na margarínu, rožně s elektrickým pohonem, po milióny let přejíždějí přes hříšníky stroje na válcování silnic, skřípání zubů obstarávají dentisti zvláštními přístroji, kvílení se zachycuje do gramofonů a desky se posílají nahoru do ráje k obveselení spravedlivých. V ráji účinkují rozprašovače kolínské vody a filharmonie hraje tak dlouho Brahmsa, že raději dáte přednost peklu a očistci. Andílkové mají v zadnici vrtuli od aeroplánu, aby se tolik nenadřeli se svými křídly. Pijte, pane kolego, Švejku, nalejte mu koňak, mně se zdá, že mu není dobře.”

Když se nábožný kurát vzpamatoval, zašeptal: „Náboženství je rozumová úvaha. Kdo nevěří v existenci svaté trojice …”

Švejku,” přerušil ho Katz, „nalejte panu feldkurátovi ještě jeden koňak, ať se vzpamatuje. Řekněte mu něco, Švejku.”

U Vlašimě byl, poslušně hlásím, pane feldkurát,” řekl Švejk, „jeden děkan a ten měl, když mu jeho stará hospodyně utekla s klukem i s penězi, posluhovačku. A ten děkan na stará kolena dal se do studování svatýho Augustina, kterýmu říkají, že patří mezi svaté Otce, a dočet se tam, že kdo věří v protinožce, má být prokletej. Tak si zavolal svou posluhovačku a povídá k ní: ,Poslouchejte, vy jste mně jednou povídala, že váš syn je strojní zámečník a odjel do Austrálie. To by byl mezi protinožci, a svatý Augustin přikazuje, aby každý, kdo věří v protinožce, byl proklet.’ ,Jemnostpane,’ povídá na to ta ženská, ,vždyť můj syn mně posílá z Austrálie psaní a peníze.’ ,To je mámení ďábelské,’ říká na to pan děkan, ,žádná Austrálie podle svatýho Augustina neexistuje, to vás jen ten antichrist svádí.’ V neděli je veřejně proklel a křičel, že Austrálie neexistuje. Tak ho rovnou z kostela odvezli do blázince. Vono by jich tam patřilo víc. U uršulinek mají v klášteře lahvičku s mlékem Panny Marie, kterým kojila Ježíška, a v sirotčinci u Benešova, když jim tam přivezli lurdskou vodu, dostali po ní sirotkové takovou běhavku, že to svět neviděl.”

Nábožnému polnímu kurátu udělaly se mžitky před očima a vzpamatoval se novým koňakem, který mu vstoupil do hlavy. Mžouraje očima, otázal se Katze: „Vy nevěříte v neposkvrněné početí Panny Marie, nevěříte, že palec svatého Jana Křtitele, který se chrání u piaristů, je pravý? Věříte vůbec v pánaboha? A když nevěříte, proč jste polním kurátem?”

Pane kolego,” odpověděl Katz, plácaje ho důvěrně po zádech, „dokud stát neuzná za dobré, že vojáci, než jdou mřít do bitvy, nepotřebují na to požehnání boží, je polní kurátství slušně honorovaným zaměstnáním, při kterém se člověk nepředře. Pro mne to bylo lepší než běhat po cvičištích, chodit na manévry … Tenkrát jsem dostával rozkazy od představených, a dnes si dělám, co chci. Zastupuji někoho, kdo neexistuje, a hraju sám úlohu boží. Jestli nechci někomu odpustit hříchy, tak mu je neodpustím, i kdyby mne prosil na kolenou. Ostatně posledních by se našlo sakramentsky málo.”

Já mám pánaboha rád,” ozval se nábožný polní kurát, začínaje škytat, „moc ho mám rád. Dejte mně trochu vína. — Já si pánaboha vážím,” pokračoval potom, „moc si ho vážím a ctím. Nikoho si tak nevážím jako jeho.”

Uhodil pěstí do stolu, až láhve poskočily: „Bůh je vznešená povaha, cosi nadpozemského. Je čestný ve svých záležitostech. Je to slunný zjev, to mně nikdo nevyvrátí. I svatého Josefa si vážím, všechněch svatých si vážím, až na svatého Serapiona. Má takové ošklivé jméno.”

Měl by zažádat o změnu,” poznamenal Švejk.

Svatou Ludmilu mám rád, i svatého Bernardina,” pokračoval bývalý katecheta, „ten zachránil moc poutníků ve Svatém Gotthardě. Má na krku láhev s koňakem a vyhledává zapadlé sněhem.”

Zábava dostala jiný směr. Nábožný kurát počal mluvit páté přes deváté: „Mláďátek si ctím, mají svátek 28. prosince. Herodesa nenávidím. — Když spí slepice, tak nemůžete dostat čerstvá vajíčka.”

Dal se do smíchu a počal zpívat „Svatý bože, svatý, silný”. Přerušil to však ihned, a obraceje se na Katze, otázal se ostře, vstávaje: „Vy nevěříte, že 15. srpna je svátek Nanebevzetí Panny Marie?”

Zábava byla v plném proudu. Objevily se ještě jiné láhve a chvílemi ozýval se Katz: „Řekni, že nevěříš v pánaboha, a to ti jinak nenaleju.”

Zdálo se, že se vrací doby pronásledování prvních křesťanů. Bývalý katecheta zpíval nějakou píseň mučedníků z římské arény a řval: „Věřím v pánaboha, nezapřu ho. Nech si své víno. Mohu si sám pro ně poslat.”

Nakonec ho uložili do postele. Než usnul, prohlásil, vztyčuje k přísaze pravici: „Věřím v boha otce, syna i ducha svatého. Přineste mně breviář.”

Švejk mu vstrčil do ruky nějakou knihu ležící na nočním stolku, a tak nábožný polní kurát usnul s Dekameronem G. Boccaccia v ruce.

***

Po ostatnich różnych wydarzeniach z udziałem polskich i na wpół polskich duchownych wyższych i niższych, przyszedł mi do głowy ten fragment Przygód dobrego wojaka Szwejka, w którym pojawia się pobożny kapelan polowy. Ów kapłan, jak czytamy wyżej, był „fanatykiem, który chciał wszystkich przybliżyć do Boga”. Zamiar chwalebny, ale obraz Boga spaczony. Gdy bowiem ów duchowny przez pomyłkę zjadł w piątek mięso, to ze strachu przed piekłem doprowadził się do wymiotów. I ten strach za pomocą rózgi wpajał katechizowanym przez siebie dzieciom. Tak się bowiem często zdarza, że głosiciele surowego Boga (a raczej boga, bo to bóg fałszywy) wtrącającego ludzi do piekła za byle co, sami mają sporo na sumieniu. Ale to tak jak z ucinaczami nosów w jednej z bajek Kołakowskiego. Przekonani o zbawiennym działaniu tego zabiegu, wszystkim nosy ucinali, sobie samym zostawiali.

Modlitwa Josepha Kilfoyle’a (z Forsytha)

Katedra Św. Patryka, Nowy Jork,

2 grudnia 1906 roku

Panie, wysłuchaj mnie, Chryste, wysłuchaj mnie. Już po wielokroć zwracałem się do Ciebie. Więcej razy, niż potrafię zliczyć. W słonecznym skwarze i w ciemnościach nocy. Podczas mszy w Twoim domu i w zaciszu mojego pokoju. Czasem nawet sądziłem, że zechcesz dać mi odpowiedź. Że

usłyszę Twój głos. Że mną pokierujesz. Czyż byłem wówczas głupcem, ogarniętym pychą? Czyż naprawdę przez pacierz rozmawiam właśnie z Tobą? Czy słyszę jedynie siebie? Wybacz mi zwątpienie, Panie. Ciężko jest zachowywać niezachwianą wiarę. Wysłuchaj mnie choć teraz, błagam, gdyż boję się i osłupiałem. Nie przemawia przeze mnie ksiądz, ale irlandzki wieśniak, jakim się urodziłem. Wysłuchaj mnie i wspomóż, proszę.

Jestem tutaj, Józefie. Cóż cię niepokoi?

Panie, pierwszy raz w życiu jestem naprawdę przerażony. Boję się, choć sam nie wiem dlaczego.

Strach? To coś, czego sam doświadczyłem.

Ty, Panie? Nigdy.

Wręcz przeciwnie. Jak sądzisz, co czułem, kiedy mnie przywiązano do obręczy wbitej w mur świątyni?

Nie wyobrażam sobie, być się bał.

Byłem wówczas człowiekiem, Józefie. Pełnym wad i słabości. I oto właśnie chodzi. Jako człowiekowi dane mi było odczuwać największe przerażenie. Pokazali mi bicz o twardo zawęźlonych rzemieniach, obciążonymi kulami żelaza i ołowiu. Powiedzieli, co zrobią. Naonczas

krzyczałem ze strachu.

Nigdy nie rozmyślałem nad tym w ten sposób, Panie. Nikt o tym nie napisał.

Maleńka łaska. Czego się obawiasz?

Wyczuwam, że coś się dzieje w tym straszliwym mieście. Coś, czego nie pojmuję.

Współczuję ci w takim razie. Strach, który można pojąć, dręczy nas, ale ma też swoją granicę. Drugi jest znacznie gorszy. Czegóż domagasz się ode mnie?

Potrzebna mi Twoja mądrość i siła.

Nosisz w sobie obydwie cechy, Józefie. Otrzymałeś je w dniu ślubów, kiedy włożyłeś moją szatę.

Zatem nie byłem ich godzien, Panie, gdyż teraz mnie opuściły. Obawiam się, że wybrałeś marne naczynie, kiedy spojrzałeś na wiejskiego chłopca z Mullingar.

Prawdę mówiąc, to ty mnie wybrałeś. Ale mniejsza o to. Czyżby naczynie pękło i wyciekła zeń wiara?

Zgrzeszyłem, to prawda.

Prawda. A któż nie grzeszy? Pożądałeś Christine de Chagny.

Jest piękna, Panie, a ja przecież urodziłem się mężczyzną.

Wiem. Raz jeden poznałem to uczucie. Przysparza wielu cierpień.

Wyspowiadałeś się i dostąpiłeś rozgrzeszenia?

Tak.

Myśl pozostaje myślą. Było cos więcej?

Nie, Panie. Jedynie myśli.

A zatem mogę jeszcze przez czas jakowyś zachować zaufanie do mego wieśniaka. Cóż to za niewyjaśniony lęk?

Jest tutaj pewien człowiek. Dziwny człowiek. W dniu naszego przybycia, z nadbrzeża przypadkowo popatrzyłem w górę i zobaczyłem go na dachu. Nosił maskę. Przedwczoraj byliśmy na Coney Island: Christine, mały Pierre, pewien dziennikarz i ja. Christine obejrzała miejscową

atrakcję, tak zwany Gabinet Luster. Ostatniej nocy prosiła mnie o spowiedź i wyznała…

Możesz mi to powiedzieć, bowiem, jak się domyślasz, jestem w twojej głowie. Mów dalej.

Spotkała go tam. Opisała. To ten sam szpetny nieszczęśnik, którego niegdyś znała w Paryżu. W Nowym Jorku osiągnął bogactwo i władzę.

Też go znam. Na imię mu Erik. Miał niełatwe życie. Teraz wierzy w innego boga.

Nie ma innych bogów, Panie.

To dobra myśl, ale nieprawdziwa. Są. Stworzeni przez ludzi.

Och… A ten jego?

To bożek Mammon, władca chciwości i złota.

Pragnę nawrócić Erika na prawdziwą wiarę.

Bardzo chwalebne. A dlaczego?

Jest niezwykle majętny… Bogaty ponad wszelką miarę.

Józefie, winieneś zajmować się sprawami ducha, nie złotem. Pożądasz fortuny?

Nie dla siebie, Panie. Dla innych.

Niby dla kogo?

Ostatnio szedłem nocą przez Lower East Side. To zaledwie o milę od tejże katedry. Okropne miejsce, istne piekło na ziemi. Przejmująca nędza, brud, ohyda, smród i rozpacz. Tam rodzi się wszelka zbrodnia i wszelkie nieszczęście. Dzieci są zmuszane do cielesnego grzechu, chłopcy i

dziewczęta…

Czyżbym w twoim głosie usłyszał cień nagany, że dopuszczam do takich rzeczy?

Nie ośmieliłbym się Ciebie ganić, Panie.

Nie bądź znów taki skromny. Robisz to niemal co dzień.

Nie potrafię zrozumieć…

Azali pozwól, że ci coś wyjaśnię. Od samego zarania nie ukształtowałem człowieka doskonałym. Wskazywałem mu za to najwłaściwszą drogę. I w tym tkwi tajemnica. Każdy z was może na swój

sposób skorzystać z tejże szansy. Przymusu nie ma. Nie jest moim zamiarem ograniczać wam wolność wyboru. Niektórzy kroczą ścieżką, którą wyznaczyłem, inni zaś korzystają z doczesnych rozkoszy. Zdarza się po wielokroć, że szczęście lub bogactwo jednych, okupione jest nieszczęściem drugich. Widzę to, ale nie próbuję niczego zmieniać.

Ale dlaczego, Panie, człowiek nie może być lepszy?

Posłuchaj, Józefie. Czym się stanie życie, jeżeli sięgnę w dół, dotknę milionów głów i stworzę doskonałość? Zginie radość i smutek. Zginą łzy i uśmiechy. Żadnego bólu, żadnej ulgi. Niewoli i wolności. Porażek i triumfów. Chamstwa i łagodności. Bigoterii i tolerancji. Nie będzie też rozpaczy ani wielkiego szczęścia, grzechu, ani odkupienia. Powstanie raj, czyli bezbarwna, sielankowa kraina, umniejszająca wartość królestwa niebieskiego. Nie na tym mi zależało. Każdy człowiek musi wybierać, póki nie wezwę go do siebie.

To prawda, Panie. Ale z drugiej strony, chciałbym, aby majątek Erika posłużył lepszym celom.

Być może ci się uda.

Nie znam odpowiedniego klucza.

Zawsze się taki znajdzie.

Nie potrafię go dostrzec, Panie.

Czytałeś moje słowa. Nic z nich nie zrozumiałeś?

Zrozumiałem zbyt mało, Panie. Oświeć mnie, błagam.

Kluczem jest miłość, Józefie. Odwieczna miłość.

Ale on kocha Christine de Chagny.

A zatem?

Mam ją skłonić do tego, by złamała sakrament małżeństwa?

Tego nie powiedziałem.

Więc nadal nic nie rozumiem.

Zrozumiesz, Józefie. Zrozumiesz. Trzeba ci tylko cierpliwości. Boisz się Erika?

Nie, Panie. Nie chodzi mi o niego. Widziałem go kiedy stał na dachu i potem, gdy umykał z Gabinetu Luster. Czułem, że jest ogarnięty gniewem, rozpaczą i bólem. Nie ma w nim jednak zła. Chodzi o koś innego.

Opowiedz mi o tym.

Po przyjeździe na Coney Island poszliśmy do lunaparku. Christine i Pierre wraz z Wodzirejem wstąpili do sklepu z zabawkami. Zostałem przed sklepem i przez chwilę spacerowałem po bulwarze. Kiedy wszedłem, zobaczyłem Pierre’a w towarzystwie pewnego młodzieńca, szepczącego mu coś do ucha. Nieznajomy był nieziemsko blady, miał czarne oczy, czarne włosy i nosił czarny surdut. Wziąłem go za subiekta, lecz Wodzirej wyjaśnił mi później, że pierwszy raz go spotkał właśnie tamtego ranka.

Nie spodobał ci się, Józefie?

Nie chodzi o moje uczucia, Panie. Było w nim coś… niesamowitego. Jakiś chłód, gorszy niż nad morzem. Czyżby to moja wyobraźnia? Otaczała go aura zła, tak silna, że instynktownie uczyniłem znak krzyża. Popatrzył na mnie nienawistnym wzrokiem, kiedy odebrałem mu Pierre’a.

Widziałeś go jeszcze kiedyś?

Tak, pół godziny później. Szedłem wówczas od powozu, po odprowadzeniu chłopca. Wiedziałem, że Christine poszła z Wodzirejem do tak zwanego Gabinetu Luster. Wtem zobaczyłem, że przez niewielkie drzwi wybiega ów nieznajomy. Wyminął dziennikarza i pognał do kolaski, lecz na mój widok zatrzymał się jak wryty. Znowu popatrzyła na mnie jak za pierwszym razem. Dzień i tak był zimny, ale wydawało mi się, że temperatura spadła o dalsze dziesięć stopni. Zadrżałem. Kto to? Czego szukał?

Zdaje mi się, że masz na myśli Dariusa. Chciałbyś go też nawrócić?

Nie zdołałbym.

Masz rację. Zaprzedał duszę Mammonowi i pozostanie jego wiernym sługą, póki nie trafi do mnie. On to właśnie pociągnął za sobą Erika. Nie ma w nim krzty miłości. Oto cała różnica.

Kocha złoto, Panie.

Nie. Wierzy w nie, a to coś innego. Erika także wierzy, ale w głębi umęczonej duszy raz zaznał miłości i umie do niej wrócić.

Zatem możemy go odzyskać?

Józefie… Ten, kto poznał czystą i prawdziwą miłość, z wyjątkiem samolubstwa, zawsze może powrócić na właściwą drogę.

Lecz przecież Erik kocha wyłącznie złoto, siebie samego i żonę bliźniego. Panie, znów nie rozumiem.

Mylisz się, mój Józefie. Złoto go tylko bawi, siebie wprost nienawidzi, a pokochał tę, której nie dostanie. I wie o tym. Odchodzę.

Zostań przy mnie, Panie, choć małą chwilę dłużej.

Nie mogę. Trwa krwawa wojna na Bałkanach. Dziś w nocy przyjmę niejedną duszę.

Gdzie znajdę klucz? Czym mam pokonać złoto, ból i kobietę?

Już ci mówiłem. Szukaj wznioślejszej i głębszej miłości.

***

Modlitwa ojca Józefa, zamieszczona w powieści Frederica Forsytha „Upiór Manhattanu” jest przejawem mistycyzmu prawdziwego, chrześcijańskiego, opartego o silną i autentyczną więź z Bogiem. Rozmowa Jezusa Chrystusa z tym irlandzkim księdzem wykazuje liczne podobieństwa do rozmowy Aslana z kalormeńskim oficerem w ostatnim tomie cyklu narnijskiego. W obydwu dyskursach w bardzo podobny sposób ujęty jest stosunek religii prawdziwej do religij fałszywych. Całkiem być może, że Forsyth w tej kwestii zapożyczał od Lewisa. Literatura jest zresztą w dużej mierze ciągiem zapożyczeń. Odnoszę wrażenie, że z kolei właśnie na tej fundamentalnej rozmowie u Forsytha oparła się J.K. Rowling, konstruując równie fundamentalną rozmowę pomiędzy Harrym Potterem i Albusem Dumbledorem w ostatniej części przygód młodego czarodzieja. Przyjrzyjmy się krótkim fragmentow obydwu rozmów. U Forsytha Chrystus mówi: „Możesz mi to powiedzieć, bowiem, jak się domyślasz, jestem w twojej głowie”. U Rowling natomiast Harry pyta „Czy to dzieje się naprawdę, czy tylko w mojej głowie?”, na co otrzymuje odpowiedź „Ależ oczywiście to dzieje się w twojej głowie, Harry, tylko skąd, u licha, wniosek, że wobec tego nie dzieje się to naprawdę?”. Między tymi stwierdzeniami, wbrew pozorom, nie ma sprzeczności. U Forsytha również to, co dzieje się tylko w głowie, jest równie rzeczywiste, jak to, co dzieje się w świecie zewnętrznym.

I to jest właśnie istota chrześcijańskiej mistyki. To, co się dzieje w naszym wnętrzu jest nie tylko równie prawdziwe, jak to, co się dzieje w świecie zewnętrznym, ale nawet o wiele prawdziwsze.

Święto ognia – Jakub Małecki

Na wstępie zaznaczę, że filmu nie oglądałem i opieram się tylko na książce. To trzecia książka Małeckiego ale pierwsza, w której dostrzegłem wyraźny rys metafizyczny, w stylu realizmu magicznego. Nię będę zdradzał szczegółów, niech to każdy sobie sam znajdzie. Tyle napiszę, że chodzi o patrzenie.

Dopiero przy trzeciej powieści zauważyłem, że u Małeckiego w każdej ksiące są samobójstaw i próby samobójcze. Dziwne to. Sam Małecki wspomina o tym w wywiadzie, ale tego nie wyjaśnia: W moich książkach dosyć często pojawia się motyw samobójstwa. Zastanawiam się, na ile są one zaplanowane, a na ile spowodowane impulsem.

Jest to niepokojące, ale nie przekreśla to tych książek. Jak już wspomniałem wcześniej Małecki pięknie uzupełnia polski rynek książki. Oby takich Małeckich było w polskiej literaturze jak najwięcej. Bo sami Myśliwki, Tokarczuk, Szostak i Twardoch nie zaspokoją potrzeb polskich czytelników. Gdyby więc nie było Małeckich, musielibyśmy czytać Mrozów. A tego byśmy nie chcieli.

****

27/52/2025

Zaprojektuj witrynę taką jak ta za pomocą WordPress.com
Rozpocznij