Mniszkówna. Historia pisarki, która wzruszyła miliony serc – Katarzyna Droga

Okładka książki Mniszkówna. Historia pisarki, która wzruszyła miliony serc Katarzyna Droga

Jaka twórczość bohaterki, taka i biografia. Czyta się to dobrze i szybko, ale głębi w tym nie ma. Risercz zapewne był szeroki, ale niezbyt głęboki, raczej prasowy niż naukowy. Porównanie z niedawno tu omawianą biografią Boya pióra Hena ujawnia wszystkie braki tek książki. Kupiłem ją na dworcu i tam jest jej miejsce. Do pociągu się nadaje. Mimo to, uważam za skandal brak biografii Katarzyny Drogi w polskiej wikipedii.

***

14/52/2025

Dilexit nos. Encyklika – papież Franciszek

Okładka książki Dilexit nos. Encyklika Franciszek

Rzadko czytam encykliki. Jeszcze rzadziej kupuję je w formie książkowej. Tym razem zrobiłem wyjątek. Encyklika zainteresowała mnie zaraz po opublikowaniu, ale trudno mi się tak długi dokument czytało w internecie. Dlatego na początku marca, kiedy papież leżał jeszcze w szpitalu z niejasnymi rokowaniami, kupiłem ja w najlepszej rybnickiej księgarni.

Jest to encyklika wyjątkowa. Poza treścią teologiczną niesie bowiem wiele wskazówek praktycznych dotyczących duchowości Najświętszego Serca Pana Jezusa. Są w niej omówieni liczni czciciele Serca Jezusowego z różnych epok. Głównie Francuzi, ale i sporo Polaków: Kacper Drużbicki, święty Jan Sebastian Pelczar, Święta Faustyna Kowalska, święty Jan Paweł II. Te polskie wzmianki są wyzwaniem dla nas. Dzienniczek świętej Faustyny jest wydawany i czytany powszechnie, Świętych Jana Pawła II i Józefa Sebastiana Pelczara też się gdzieniegdzie wydaje i czyta, nato miast Kacper Drużbicki pozostaje całkiem nieznany szerszym rzeszom wiernych. Czas to zmienić



P.S. po śmierci papieża
„Dilexit nos” jest pięknym traktatem mistycznym, z którego lektury każdy katolik może wiele skorzystać duchowo. Można tę encyklikę nazwać duchowym testamentem zmarłego papieża. Czytajmy ten testament. Niech to nam po papieżu Franciszku pozostanie.

*****

15/52/2025

Pokój duszy – św. Piotr z Alkantary

Okładka książki Pokój duszy św. Piotr z Alkantary

Krótki traktacik renesansowego mistyka i ascety Piotra z Alkantary, jednego z odnowicieli surowości franciszkańskiej, będącego też inspiratorem odnowicieli Karmelu. To mistyka, surowa, ascetyczna, ale jednocześnie pogodna i nadal aktualna. W oparciu o jej wskazówki można zbudować prawdziwy pokój duszy. Główną podstawą tych wskazówek jest zasada głębokiego zaufania Bogu. Całą tę książeczkę można streścić zdaniem, które od świętego Piotra z Alkantary przejęła jego pilna uczennica- święta Teresa od Jezusa: „Bóg sam wystarczy”.

Warto też zauważyć, że choć książeczka powstała w okresie kontrreformacji, nie ma w nie żadnych odniesień maryjnych. Duchowość katolicka ma więc ofertę również dla tych wierzących, którzy chcą swe modlitwy kierować wyłącznie bezpośrednio do Boga. Tak też jest po katolicku. Katolicyzm jest różnorodny, o czym zawsze trzeba pamiętać.

****

13/52/2025

Co robić, gdy się popełni grzech? – święty Piotr z Alkantary

Na jedną z wielkopostnych lektur duchowych wybrałem sobie w tym roku „Pokój duszy” Piotra z Alkantary. Dziełko to jest kwintesencją mistyki franciszkańskiej – ascetycznej ale pogodnej i optymistycznej. Cytuję dwa ostatnie rozdziały tej książeczki, które moim zdaniem stanowią jej kwintesencją.

***

ROZDZIAŁ XII

Jakiego lekarstwa powinna używać dusza, żeby ją własne upadki i niedoskonałości nie pozbawiały pokoju

Jeśli ci się przez wrodzoną ułomność przytrafi, że coś zaniedbasz uczynić, coś powinien, albo przez niedostateczne czuwanie nad sobą, powiesz coś nierozważnie, albo się zniecierpliwisz, czy też dopuścisz się obmowy, a przynajmniej chętnie jej będziesz słuchał, albo się poddasz ciekawości, podejrzliwości, lub innym podobnym uczuciom, i winy takiej dopuścisz się nie raz, ale często, i nawet bardzo często i to po formalnych i uroczystych postanowieniach większego czuwania nad sobą – niech cię jednak to wszystko wcale nie trwoży. Nie rozbieraj ze strachem tego, co się już stało, nie trap się tym, nie wyprowadzaj sobie takich wniosków, że już wszystko stracone, że się na nic nie zda twoja usilna praca nad sobą, że musisz iść chyba niewłaściwą drogą, bo byś przecie tak często po tyle razy na dzień nie upadał, że to dowód wielkiej słabości i niestałości przy tak silnych postanowieniach itp.

Wszystkie takie przypuszczenia rodzą tylko smutek i upadek na duchu i tysiączne próżne obawy, które mogą przywieść duszę do rozpaczy, że już nigdy do wyższego stopnia doskonałości nie dopnie i to z przyczyny własnej gnuśności i zbyt słabych postanowień.

Nieraz i to ci przyjdzie na myśl, że Panu Bogu służysz jakby na żarty, i będziesz się tego wstydził przed Bogiem, nie śmiejąc się doń zwrócić ani odezwać.

Ileż to nieraz czasu tracą takie skrupulatne dusze na próżnym przemyśliwaniu i rachowaniu się ze sobą: czy roztargnienia długo trwały? jakiej natury był ten lub ów grzech? czy wielki? czy zupełne było przyzwolenie i dobrowolne w nim trwanie? czy nie było przynajmniej życzenia, aby pokusa przyszła? czy była gotowość natychmiastowego odparcia pokusy? czy też nie było chęci, aby pokusa dłużej trwała? I te dusze skrupulatne im więcej nad tym rozmyślają, tym mniej same siebie rozumieją, w tym głębszy wpadają smutek. A potem jakież to zamieszanie i niepokój, gdy się do spowiedzi gotują! Po utracie czasu na bardzo długim rachunku sumienia przystępują nareszcie do konfesjonału, a po spowiedzi nie czują najmniejszej ulgi, ani uspokojenia. Zdaje im się, że nie wszystko wyznały, a przynajmniej, że niedostatecznie wyjaśniły każdą okoliczność. I tak żyją wiecznie nieszczęśliwe, znużone i zaniepokojone, żadnego nie czyniąc postępu i tracąc prawie całą zasługę. A dlaczego? Po prostu dlatego, że nie poznały swojej ułomności własnej i nie umieją się właściwie z Panem Bogiem obchodzić. Nie wiedzą, że choćby się kto dopuścił tego wszystkiego, cośmy tu już wymienili i wiele, wiele więcej, to jedno potem miłosne zwrócenie się do Boga więcej znaczy i więcej duszy pomoże, niż te wszystkie smutki, refleksje, badania i rachowania się z sumieniem, zwłaszcza w kwestii zwykłych, powszednich grzechów. A w razach nadzwyczajnych upadków, najroztropniej jest udać się o radę do jakiej światłej osoby, a najlepiej do duchownego ojca swego.

Nie dość na tym. Ja się jeszcze dalej posuwam i twierdzę, że to miłosne i ufne nawrócenie do Boga, nie tylko w codziennych, powszednich grzechach praktykować mamy, ale i w ciężkich, jeśli Bóg dopuści, że w nie wpadniemy, choćby nie raz, ale często i nie z ułomności, ale ze złości. Bo i w takim razie skrucha i żal w tak zaniepokojonym i skrupulatnym sercu same nie podźwigną nigdy duszy i do doskonałości nie doprowadzą; ale do tego potrzeba koniecznie dodać ową miłość ufną i ufność miłosną w dobroć i miłosierdzie Boże. A to jest jeszcze niezbędniejsze dla tych, którzy nie tylko pragną wyjść ze stanu grzechowego, ale nadto dążą do cnoty i doskonałego zjednoczenia z Bogiem.

Ale to nie wszyscy zrozumieją i tak zaraz na duchu upadają, że żadnej pociechy, ani jaśniejszej myśli nie przypuszczają nawet. A tak całe ich życie tylko litości jest godne, bo idą za własnymi urojeniami, a nie chcą przyjąć tej prawdziwej zdrowej nauki.

ROZDZIAŁ XIII

Jakim sposobem dusza powinna się uspakajać w każdym razie, żeby nadaremnie nie tracić ani czasu, ani pożytku

Ile razy zdarzy ci się upaść, czy to w wielkiej, czy w małej rzeczy, choćbyś nawet dziesięć tysięcy razy na dzień tę samą zbrodnię popełnił i to nie przypadkowo, ale dobrowolnie i rozmyślnie, trzymaj się stale tej reguły i tego sposobu, który ci oto podaję: Jak się tylko poczujesz winnym, nie trwóż się, nie trać spokoju, ale uznając wielką swoją ułomność, z pokorą i ufnością zwróć natychmiast miłosne wejrzenie na Pana Boga i mów doń sercem i usty:

„Panie! to com uczynił jest do mnie podobne i niczego innego spodziewać się po mnie nie można, tylko takich i tym podobnych rzeczy.

Żeby nie dobroć Twoja, która mnie tak miłosiernie podtrzymuje, to nie poprzestając na tym, zanurzyłbym się pewnie w przepaść złego.

Dzięki Ci niech będą nieskończone, żeś mię nie opuścił.

Żałuję, o mój Boże, za to com teraz uczynił.

Przebacz mi, ze względu na Ciebie Samego, na to czym Ty jesteś i udziel mi tej łaski, abym Cię już nigdy więcej nie obrażał.

Wróć mi łaskę Swoją i przyjaźń Swoją”.

To uczyniwszy, nie trać już nad tym ani czasu, ani spokoju ducha: nie myśl już o tym, że ci może Pan Bóg nie odpuścił, ale z całym spokojem powróć do swoich ćwiczeń tak, jakbyś żadnej winy nie popełnił. I to nie raz, ale sto razy: a jeśli potrzeba, to co chwila i za każdym razem, z tą samą ufnością i spokojem jak po raz pierwszy.

Bo nie tylko Bóg ma z tego chwałę, ale i ty odnosisz tysiączne korzyści. Czasu się daremnie nie traci, postępowi dalszemu tamy się nie stawia, lecz owszem, nad grzechem odnosi się stanowcze i zupełne zwycięstwo.

Pragnąłbym jak najgłębiej wkorzenić to przekonanie w te dusze niespokojne i skrupulatne, a wtedy same by poznały, do jakiego to doprowadza spokoju, i litowałyby się nad zaślepieniem tych, którzy pomimo wielkiej straty duchownej dalej czas trwonią.

Dobrze to sobie rozważ, bo to jest klucz, a oraz najkrótsza droga do prawdziwego postępu duchownego.

Sąsiednie kolory – Jakub Małecki

Interesująca i niebanalna powieść o międzywojennej Polsce małomiasteczkowej. Z początku wydaje się, że jej głównym bohaterem jest stolarz Krystian, ale z czasem okazuje się, że tych głównych bohaterów jest wielu – żona stolarza, jego córki, jego rodzice i stryj, redaktor miejscowego tygodnika, żona redaktora, syn lekarza, wędrowny pracownik najemny, właścicielka sadów rybnych, syn lekarza, pasterka etc.

Większość wątków pozostaje otwartych, właściwie żaden nie zostaje definitywnie domknięty.

*****

12/52/2025

Ślicznotka doktora Josefa – Zyta Rudzka

Okładka książki Ślicznotka doktora Josefa Zyta Rudzka

W powieściach spod znaku Erosa i Tanatosa, to Eros z reguły dominuje, a Tanatos czai się po kątach. U Zyty Rudzkiej jest odwrotnie przynajmniej w tych dwóch powieściach, które czytałem, a więc w „Ten się śmieje, kto ma zęby” i w „Ślicznotce doktora Josefa”.

Ta ostatnia opiera się na paralelnym prowadzeniu wątków niemieckiego obozu koncentracyjnego i polskiego domu starców. Ten drugi z początku zdaje się wiodący, ale z czasem okazuje się być tylko parawanem dla pierwszego. Uratowani z Holokaustu do końca życia, względnie długiego, pozostają jego ofiarami.

****

11/52/2025

Prosto z ambony – Krzysztof Daukszewicz

Okładka książki Prosto z ambony Krzysztof Daukszewicz

Chciałem przeczytać jakąś książkę Dauszewicza. Celowałem w „Meneliki, limeryki, epitafia – sponsoruje ruska mafia”, ale nie było jej ani w moim pakiecie Legimi, ani w mojej osiedlowej bibliotece. Sięgnąłem więc po to, co było dostępne, a przy tem choć trochę podobne. „Prosto z ambony” to zbiór felietonów pierwotnie opublikowanych na łamach „Łowca Polskiego”. Tematyka łowiecka przewija się w tych felietonach, ale nie dominuje. Raczej są to szkice o życiu w lesie, a dla od cywilizacji, Mimo to nie brakuje tu polityki, czy menelików.

10/52/2025

****

Doświadczenie mistyczne Józefa Hena

Wielokrotnie już na swoim blogu cytowałem fragmenty książek beletrystycznych opisujące doświadczenie mistyczne. Dotychczas były to opisy doświadczeń chrześcijańskich, przynajmniej kulturowo. Przyszedł czas na żydowskie, uważam bowiem, że na płaszczyźnie mistycznej judaizm i chrześcijaństwo są sobie znacznie bliższe niż na płaszczyźnie teologicznej. Na początek Józef Hen w autobiograficznej książce „Nowolipie”.

Nie wiem, czy to za sprawą pana Akermana, ale moim ulubionym praojcem był Abraham, a nie ci późniejsi. Wyobrażałem go sobie, pewno pod wpływem rycin, jak kroczy na czele stada owiec, w otoczeniu sług, wysoki, siwobrody, w powłóczystej szacie, z kosturem w ręku. W ogóle te krajobrazy, które roztaczała Biblia, były urzekające i czasami wydawało mi się, że je skądś znam, że już kiedyś wśród nich byłem. Piaszczyste wydmy, studnie w cieniu pojedynczych palm, wielbłądy, stada owiec na wzgórzach, gdzie tak blisko do nieba, boskiej siedziby, a nad tym wszystkim piekące słońce. Nie przeszkadzała mi wcale historia z Izaakiem, którego Abraham miał złożyć w ofierze Bogu. To, co wzburza dorosłych i powoduje ich sceptycyzm, dziecko przyjmuje jako rzecz naturalną: Bóg kazał, bo Bóg tak chciał i już, musiał przecież wypróbować oddanie Abrahama, opowieść zatykała dech w piersi i wyciskała z oczu łzy. Czułem się małym Izaakiem, który niewinnymi oczyma przygląda się ojcu składającemu drwa na stos i który pyta: „Ojcze, jest stos, a gdzie jest baran ofiarny?” Ojciec nie odpowiada i już wiem, że to ja mam być złożony w ofierze. Płaczę, ale nie buntuję się, nawet troszeczkę się tym pysznię. Kiedy wszystko dobrze się skończyło i Pan Bóg zabronił składania ofiar z ludzi, nabrałem pewności, że Abraham od początku nie wątpił, że Pan Bóg w ostatniej chwili uratuje jego syna. Przecież Abraham wymyślił nową religię i zawarł przymierze z Panem. Możliwe, że optymizm tej opowieści wielu ludzi zgubił…

Ja też chciałem wymyślić nową religię, a przynajmniej zawrzeć przymierze z Panem. Nie miałem wątpliwości, że takie jest moje przeznaczenie. Wszak (to archaiczne słowo jest tu bardziej na miejscu niż na przykład w dzienniku telewizyjnym)… wszak byłem bogobojny i przejmowałem się tym, co opowiadał pan Akerman. Bóg powinien mnie wypróbować. Powinien mi dać zadanie, w którym mógłbym wykazać swoje posłuszeństwo. Moja wyobraźnia zapełniona była scenami religijnymi, rysowałem całe fabuły (chociaż nie znaliśmy jeszcze komiksów), których bohaterami były brodate postacie praojców między namiotami na pustyni. Nikt mnie za nie nie pochwalił, bo zawsze rysowałem nieudolnie, ale mnie to nie przeszkadzało, dawałem upust swojej wyobraźni. I oto pewnej nocy nawiedził mnie we śnie Pan. Znajdowałem się sam jeden na kamienistej pustynnej równinie, nade mną wisiała kopuła granatowego nieba usianego gwiazdami, a wokół mnie była jasność. Czułem we śnie niesamowitość tej scenerii, maluczkość i samotność swoją wobec ogromu owej świetlistej, pustej przestrzeni. I usłyszałem głos z nieba: Klęknij. Ukląkłem, a głos kazał mi zebrać do misy wszystkie szklanki i spodeczki z kuchni, potłuc je i wynieść na pustynię. Zgroza, miałem z woli owego Głosu narazić się rodzicom i wytłuc im całe szkło! Zrozumiałem, że zostałem poddany próbie. I po chwili znów byłem na pustyni, klęcząc obok misy z potłuczonym szkłem i unosząc wzrok ku rozpościerającemu się nade mną granatowemu niebu. Kiedy się obudziłem, nie powiedziałem sobie „aha, to był tylko sen”, nie, uznałem że przymierze zostało zawarte. Nie byłem tym ani trochę oszołomiony, przeciwnie, wydało mi się czymś oczywistym, że mam być w bliskich stosunkach z Bogiem. Nikomu o tym nie opowiedziałem, bo po co (dopiero teraz po raz pierwszy opowiadam, i to wam, żebyście wiedzieli, kim był wasz dziadek, kiedy był jeszcze dzieckiem), nie przyszło mi też na myśl, aby zalecenie otrzymane we śnie wykonać na jawie, po przebudzeniu. Sen był też rzeczywistością, możecie się o tym przekonać czytając Biblię. Pan Bóg pojawia się wybranym osobom we śnie i te rozmowy, które w ten sposób z nimi prowadzi, są bardzo istotne. Po prostu Pan Bóg, kiedy śnimy, wydaje swoje rozporządzenia. Bo na jawie któż by przeżył spotkanie z Bogiem? Tak postąpił i ze mną. Skoro we śnie byłem Panu posłuszny i natłukłem domowego szkła, tym samym wykonałem boski rozkaz. Byłem już prorokiem. Jak praojciec Abraham.

Nie miało to żadnego wpływu na moje usposobienie ani na dzień powszedni. Nie pamiętam, żebym się tym pysznił czy przeraził. Zostałem prorokiem, bo to było nieuniknione, tak samo jak zostałem synem majstra i mieszkańcem Nowolipia 53. Mimo to, ile razy przypominał mi się tamten sen, czułem pewien ciężar na duszy. I dreszcz, jakiego doznaje się wobec Niepojętego. Mój ojciec ani się domyślał, że jego syn jest już naznaczony, ale jedno wiedział na pewno: ten szczeniak zna całe kawały Pięcioksięgu na pamięć i kto wie, co z niego wyrośnie. Co do Hipka, to wszystko było jasne. Łobuz, nie chce się uczyć — będzie pracował w firmie. Uważałem, że ojciec wyróżnia mojego brata, a ze mnie jest jakby niezadowolony. Dzisiaj, dzięki pewnym obrazom, które nagle wyskakują w pamięci, nie jestem już tego tak pewny. Oto nagle widzę, jak ojciec kładzie za ucho papierosa, którego właśnie miał zapalić, i odśpiewując, starannie (wszystko, co robi!, robił zawsze starannie i bez pośpiechu) temperuje dla mnie ołówek scyzorykiem, który był przedmiotem mojego zachwytu. Nikt nie umiał zatemperować tak cienkiego szpica w ołówku jak ojciec. ! Albo widzę, jak ojciec biera ze skórki pomarańczę i podaje mi ją przed snem do łóżka. Musiał to być akt tkliwości, powściągliwej, męskiej, dla I której zbędne były wyznania. Teraz myślę, że ojciec, który w dzieciństwie na pewno nie jadał pomarańczy (chociaż gruszek, jabłek i śliwek, rwanych po przeróżnych sadach, pewno było zatrzęsienie), musiał być dumny z tego, że może swojemu dziecku zapewnić tak drogi i piękny owoc. Kiedy zaś do domu przychodził jakiś pobożny Żyd (co zdarzało się jednak nieczęsto), ojciec podawał mi „chumesz” (czyli Biblię) i kazał się popisywać. Wybierałem zwykle targi Abrahama z Bogiem o liczbę sprawiedliwych w Sodomie, konieczną do uratowania miasta od zagłady, bo ten kawałek miał żywość scenki teatralnej i rytmikę poematu. Kiedy dziś wspominam swoją dziecinną pobożność, stwierdzam ze zdziwię- i niem (i nie bez pewnej dumy), że była ona pozbawiona bigoterii. Chociaż pan Krelman wyuczył nas różnych stosownych modlitw na ranek, wieczór i południe, i błogosławieństw przed jedzeniem, piciem, myciem, wcale to nie znaczy, że ja skrupulatnie je odmawiałem. Najwidoczniej byłem zdania, że Pan Bóg, mój dobry opiekun, wcale ich ode mnie nie wymaga. Przeciwnie, ludzie z mgłą w oczach mamroczący modlitwy wydawali mi się komiczni, podobnie jak mojemu bratu, i do naszych ulubionych zabaw należało udawanie bóżnicy, z czego robiliśmy niezłą hecę i nawet mamę brzuch bolał od śmiechu.

Zaprojektuj witrynę taką jak ta za pomocą WordPress.com
Rozpocznij