Dnia pierwszego, miesiąca bieżącego radio RMF podało, a Gazeta Wyborcza podchwyciła informacje o wykryciu strasznej afery. Otóż rzecznik kołobrzeskiego magistratu, niejaki Piotr Iwański umieścił lat temu parę w internecie utwór literacki, nazwany przez siebie bajka, w którym ktoś teraz doszukał się „wyraźnego pedofilskiego podtekstu”. Czemu sie tego doszukano teraz, a nie bezpośrednio po publikacji? Dokładnie nie wiem, ale pewnie dlatego, iż wtedy autor jeszcze żadnym rzecznikiem nie był, wiec co by to była za sensacja? Gdybym na ten przykład ja taki utwór popełnił, to pewnikiem i pies z kulawą noga by na niego uwagi nie zwrócił. No ale rzecznik, to jest rzecznik. W dzisiejszych czasach, kiedy dzień bez ujawnienia haka na kogoś znanego jest dniem straconym, to i rzecznik magistratu sie nada, w myśl zasady „na bezsłoniu i krowa słoń”. Czy „bajka” Iwańskiego jest w istocie pedofilska? Żeby to stwierdzić, musiałem ja przeczytać. Po przeczytaniu, które zresztą sprawiło mi niejaka trudność, bo utwór, choć krótki, jest śmiertelnie nudny, musze stwierdzić, ze ja tu żadnych akcentów pedofilskich nie znajduję. Ale może ktoś z Państwa znajdzie? Dlatego proponuje teraz tę „bajkę” poczytać:
Czasami małe dziewczynki o smutnych i mądrych oczach budzą się rankiem i nagle,
nie wiedząc dlaczego, czują że coś się zmieniło. Tak samo było z Marcjanną.
Siedziała długo w nocy, oparta o ścianę, z podkurczonymi nogami. Jej małe,
zimne pięty w grubych, zielonych skarpetkach smyrały się w zamyśleniu o stare,
błękitne bokserki, które wkładała na noc. Marcjanna oparła swoją śliczną, ostrą
bródkę na gładkich i ciepłych kolanach. Myślała o cieniach z księżyca. Lubiła
ich srebrny zapach i szary szept na ścianach, gdy zaczynały się ścigać.
Marcjanna słyszała coś jeszcze. Słyszała jak rosną jej włosy. Te włosy dla
dorosłych. Na nogach i przedramionach. Nie była na nie zła. To mogło być nawet
ciekawe i chyba trochę przyjemne. Jeszcze ich nie widziała, ale już czuła, że
są i że zmieniają jej świat. Na przykład coraz dłużej patrzyła w okno i
dotykała ust. Tato Marcjanny powiedział, że kiedyś, gdy będzie już duża, to
złapie na te włoski spojrzenie Jednorożca. Ten dziwny, baśniowy stwór
przybiegnie pewnej nocy, zwabiony ich cichym szumem, zapragnie ich dotykać i
skubać miękkimi wargami. – A jak mi burknie w brzuchu i Jednorożec się
spłoszy? – Dlatego musisz pić mleko i jeść kaszę mannę z malinowym sokiem.
Wtedy ci nie zaburczy – tak tato kładł ją do łóżka, drapał czasami w plecki,
całował w czółko i mówił – a teraz czas na sen. Tak było i tym razem. Ponieważ
księżyc był dzisiaj cały i świecił jak nakręcony, Marcjanna nie mogła zasnąć.
Marcjanna lubiła księżyc. Dlatego siedziała cichutko, słuchając, jak rosną jej
włoski. Cierpliwie czekała na to, aż zdarzy się Coś Co Czuła, Gdy Księżyc Się
Cieszył. Marcjanna spojrzała do góry, na sufit. Z sufitu zwisały dwie krople.
Jedna biała jak mleko, druga złota jak miód. Chichocząc rozmawiały: – Hej ho,
chyba już czas. – Tak myślisz ? Jak dla mnie za wcześnie. – Może masz rację ?
Ale jak już tu jesteśmy, to można by było już. – Właściwie nie wiem. Ale wiesz,
coś czuję, że spadamy. I krople spadły. – Plum ! – prosto w źrenice Marcjanny.
Zrobiło się jakoś dziwnie. W głowie zawirowało, a w sercu coś się ruszyło.
Marcjanna zrobiła się nowa. Poczuła ciepło w żebrach, jak wtedy, gdy brała
prysznic, ale tym razem inaczej, bo w środku. I w środku coś pęczniało. Ciepło
i słodko. Z malutkich dwóch piegów na piersiach, zaczęły rozkwitać kwiaty. Z
lewej pachniała bzem a z prawej chryzantemami. Tak jak jesienią i wiosną, gdy
obie pory roku leżą przytulone pod jabłonią. Marcjanna spojrzała w dół.
Siedziała na łóżku i w nocy. Tato już ją podrapał. Miała zielone skarpetki i
błękitne bokserki. Lubiła być kolorowa. Zaś dzisiaj do morskości dodały się
jeszcze wonności i kwiatowości. Dwie miękkie kiście płatków. Były dość ciężkie
lecz miłe. – Chyba są moje – pomyślała Marcjanna. – Sprawiają mi przyjemność
tym swoim kołysaniem. W dodatku ładnie pachną. – Ciekawe, czy Jednorożce lubią
te kwiaty na mnie ? – Mhm – zamruczał jeden i dalej słuchał, jak włoski
Marcjanny rosły. – Och, Jednorożcu ? Już jesteś ? – Marcjanna zdziwiona
rozglądała się po pokoju, ale wszędzie widziała tylko rozbrykane cienie
księżyca. – Ja jeszcze nie dorosłam. – A może to już ? – pomyślała i zapytała
się w noc – Chciałbyś je troszkę poskubać ? – Mhm – zamruczał znów Jednorożec i
dotknął chrapami łydki. Oddechem ciepłym jak słońce rozgarniał rosnące włoski,
niczym letni wiatr czeszący złote zboże. A potem podniósł głowę. Spojrzał na
zachwyconą Marcjannę pięknymi, niebieskimi jak woda oczami. I wtedy go
zobaczyła. – To dziwne – pomyślała – nie mogę się przestać uśmiechać.
Jednorożec powoli, bardzo powoli, zaczął skubać Marcjannę w płatki. Uważnie
kręcił głową, żeby nie zranić jej swoim rogiem, koloru bitej śmietany i ostrym,
jak czarna papryka. Marcjanna patrzyła jak urzeczona na esy floresy, wycinane
przez długi róg na buzi srebrnego księżyca, który się rozkosznie uśmiechał.
Czuła jak Jednorożec skubie raz bez, a drugi raz chryzantemę. Było to bardzo
przyjemne. W całym pokoju pachniało i miękko od tego szumiało Marcjannie w
głowie. Gdy Jednorożec zjadł wszystko, to z kwiatów zostały dwa małe wzgórki,
pachnące miodem i mlekiem, białe, ze złotym poblaskiem i różowymi plamkami
malinek, bo nie burknęło nic w brzuszku i Jednorożec nie uciekł. Po
kwiatkopłatkowym posiłku Jednorożec mlasnął, uśmiechnął się i liznął Marcjannę
w policzek, dając jej na całe życie najgładszą skórę na świecie. I znikł z
cichutkim : – Mhm . Rano Marcjanna wstała i zobaczyła się w lustrze. – Oho –
powiedziała – coś się zmieniło, coś ze mnie nowego wyrosło. Marcjanna się
uśmiechnęła i założyła koszulkę w ogromne słoneczniki. – Pokażę to tylko temu,
kto zgadnie skąd się wzięło. I poszła napić się mleka.
Mam nadzieję, że pan Iwański nie będzie mi miał za złe tego, że zacytowałem jego dzieło w całości. W normalnych okolicznościach nie robiłbym tego, podałbym po prostu link. Nie mogę jednak tego uczynić, bo od wczoraj bajka ta zniknęła juz z paru miejsc w sieci, ryzykowałbym wiec, że link wkrótce będzie prowadził donikąd. Wróćmy jednak do samego tekstu. Jeśli ta „bajka” jest pedofilska, to jak słusznie zauważyli forumowicze z portalu gazeta.pl, pedofilską jest również nie tylko Lolita Nabokova, ale także Saga o wiedźminie Sapkowskiego, gdzie w końcu przez parę tomów jest ukazywane dojrzewanie niejakiej Cirilli Fiony Elen Rianon, dziedzicznej królowej Cintry, nadto czarodziejki, wiedźminki i zbójniczki. Jest to więc szczególne podobieństwo, bo Bajka o dwóch kroplach również o dojrzewaniu młodej dziewuszki traktuje. Kto jednak zna obydwa utwory ten musi stwierdzić, że Sapkowski rzecz traktuje z duzo wiekszą dozą dosłowności, której nie ma u Iwańskiego, skłaniającego się raczej ku mitologicznym alegoriom. Może jako etnolog powinienem się wgryź
ć w te alegorie, ale po pierwsze mi się nie chce, po drugie nie za bardzo wiem, co by to miało dać. Poruszę jednak jeszcze jedną kwestię. Autor nazwał swój utwór bajką. Oczywiście mógł to zrobić, ale z tego, że ja przed laty nazwałem swój plecak psem, nie wynikało, ze mógł on kogoś pogryźć, czy chociażby obszczekać. Utwór Iwańskiego nie jest bajką, raczej jest nowelą. Bajka bowiem, wedle największego w tej dziedzinie autorytetu, Juliana Krzyżanowskiego jest to utwór tradycyjny, zasadniczo przeznaczony do przekazu ustnego, czyli do bajania. Tekst Iwańskiego ani tradycyjnością nie grzeszy, ani ustnemu przekazowi nie służy. Jest więc co najwyżej nowelą w konwencji bajki. Ale jeśli juz przy bajkach jesteśmy, to odpowiedzmy jeszcze na pytanie- czy w bajkach elementy erotyczne nie występują? Owszem, występują i to nie tylko te ukryte, których tropieniem zajmował sie swego czasu Bruno Bettelheim, ale całkiem jawne, jak na przykład tutaj:
Jednego razu królowna sie ubierała i popatrzyła się
do lustra. A kanarek w klatce mówi: "Niczego, niczego jesteś!
Tyś ładna!" Królówna się obziera, a nie widząc nikogo w pokoju,
dziwi się, ze ktoś niewidomy gada. I patrzy sie w lustro na drugą
ratę A kanarek Znowu: "Niczego, niczego". Królewna sie zdziwiła
i pyta się: "Ktożeś tu taki jest, co mi sie odzywasz, co mi odpowiadasz,
i gdzie jesteś?" A kanarek: "Ja jestem tu w klatce". "
Cóż ty za jeden?" – "Ja jestem człowiek tak jak i ty i już tu parę
czasów cierpię; ale ty mi dawaj lepsze jedzenie (jakby człowiekowi)
i wypuszczaj z klatki, a zobaczysz umie". I ta też go wypuściła.
A wtedy przemienił on się w ładnego chłopca, tak że się królównie,
od razu podobał i mówi on: "Ja tu pozostanę, jeżeli chcesz, ale
ty miej lepsze o mnie staranie; i ile razy mnie wypuścisz z klatki,
tyle razy będę człowiekiem, a gdy będziesz chciała mnie mieć ptakiem, to mi każ wejść do klatki i klatkę zamknij". Od tego czasu
posłała królewna do kucharza służącą, żeby jej przysyłał dwie porcye
jedzenia, bo teraz jest zdrowa i więcej jeść potrzebuje. I przysyłali
jej te dwie porcye; óna trochę swojej zjadła, a resztę zostawiała
na wieczór i wypuściła go z klatki, aby ją zjadł jako człowiek, którym
był aż do rana, gdy go znów do klatki zamknęła. I tak się to
robiło, aż wreszcie królówna została przy nadzieji i porodziła chłopca.
A rodzice pytają się: "Skąd by to mogło być? Przecież tam nikt
u niej nie bywał". I zaczęli ja badać, od kogo. Ona powiada, że
chyba od kanarka, bo ma tylko kanarka. Ale służąca mówi, że jest
nim tylko bez dzień, a na noc staje się człowiekiem.
Bajkę, której fragment zacytowałem zapisał w połowie XIX wieku Oskar Kolberg w okolicach Soliny. Może więc dziennikarze RMF-u zaczną zarzucać temu folkloryście rozpowszechnianie bajek o wyraźnym zabarwieniu zoofilskim?