Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij

Nietolerancyjny „Marsz Tolerancji”

Jak zapewne wszystkim wiadomo, w dniu 21 kwietnia ulicami Królewskiego Miasta Stołecznego Krakowa przeszła parada wszelkiej maści zboczeńców i ich wielbicieli, zwana dla niepoznaki „Marszem Tolerancji.” Ale, jak sie okazuje, z tolerancją ta impreza nie miała nic wspólnego – wręcz przeciwnie, była to istna parada nietolerancji wobec wszystkich, którzy nie godzą sie na antyreligijną homokulturę.



Jak donosi Gazeta Wyborcza, a więc medium wyjątkowo zboczeńcom przychylne, ale jak widać chcące zachowywać chociaż pozory obiektywizmu, uczestnicy parady zboczeń nieśli transparenty miedzy innymi z takimi hasłami:Homofobię da się leczyć, Módl się w domu po kryjomu, VRP będzie tęczowa, Mój brzuch nie jest dobrem narodowym. Dwom spośród tych haseł chciałby sie bliżej przyjrzeć. Jedno bowiem jest jawnie przestępcze,a drugie głosi gotowość do popełnienia przestępstwa.


Zakaz publicznego kultu religijnego


Módl się w domu po kryjomu – trudno o bardziej nietolerancyjne hasło. „Geje” i ich poplecznicy jak widać dążą do całkowitej likwidacji publicznego kultu religijnego. De facto dążą wiec do całkowitej likwidacji tradycyjnej cywilizacji europejskiej i zastąpieniu jej zboczoną homocywilizacją. Ważny jest również inny aspekt sprawy – ze względu na imperatywna formę hasła jego nadawcy w istocie zakazują odbiorcom publicznych praktyk religijnych. A to jest w Polsce przestępstwem. Ustawa o gwarancjach wolności sumienia i wyznania mówi wyraźnie:Nie wolno zmuszać obywateli do niebrania udziału w czynnościach lub

obrzędach religijnych ani do udziału w nich. A zakaz modlenia sie poza domem jest niewątpliwie zmuszaniem do niebrania udziału w czynnościach lub

obrzędach religijnych. Ustawodawca nic nie mówi o tym, ze zakazane jest tylko zmuszanie skuteczne. Nieskuteczne, jak w tym przypadku również jest zakazane. Organizatorzy marszu, jak też autorzy transparentu są więc przestępcami przeciwko wolności sumienia i wyznania.


Zapowiedź nowej Sodomy


VRP będzie tęczowa – tęczowa, to eufemizm często stosowany przez te środowiska, a znaczący po prostu homoseksualna. Skoro V RP będzie homoseksualna, to zapewne miłość miedzy mężczyzna i kobieta będzie w niej zakazana. „Homofobia” zaś będzie leczona przez przymusowe stosunki homoseksualne. Od dawna wiadomo, że taki los chcą nam zgotować aktywiści homoseksualni. Dlatego konieczne jest ich odsuniecie od spraw publicznych. Manifestacje niech sobie robią, ich prawo, ale głosować na nich, niech nas ręka boska broni.

Etnicznie, egzotycznie, erotycznie cz. 1

Zbliża się kolejna edycja Konkursu Piosenki Eurowizji. Festiwal ten nie cieszy sie zbyt dobra opinia. Twierdzi sie, w znacznej mierze zresztą słusznie, że promuje on muzykę niezbyt wysokich lotów. Są jednak w każdej edycji wyjątki, na które warto zwrócić uwagę. Dwa lata temu taka arcyciekawa propozycja okazał sie mołdowski zespół Zdob si zdub, grający bardzo ciekawego etno-punka. W tegorocznej edycji do najciekawszych może należeć propozycja bułgarska. Kraj ten reprezentować będą Elica Todorowa i Stojan Jankułow z utworem Voda. Zachęcam też do obejrzenia i posłuchania ich utworu Devojko. Todorowa i Jankułow reprezentują gatunek muzyczny zwany nowfolkiem. I o tym właśnie gatunku chciałbym napisać.


Nowfolk jest interesującym, a prawie zupełnie w Polsce nieznanym bułgarskim zjawiskiem muzycznym . Sama nazwa wskazuje na jakąś współczesną reinterpretację motywów ludowych. Takie reinterpretacje, w najrozmaitszych kierunkach idące, są w obecnym dziesięcioleciu bardzo modne na całym świecie. Jedną z nich jest właśnie nowfolk. Jest to zasadniczo muzyka dyskotekowa wzbogacona elementami etnicznymi, porównywalna – do pewnego stopnia – z analogicznymi zjawiskami na całych Bałkanach. Pokrewne style pojawiają się też w innych częściach świata. Również w naszym rodzimym disco polo można sie dopatrzyć dalekiego z nimi związku. Bułgarski nowfolk ma jednak własną specyfikę i nietypowe akcenty wyróżniające go spośród innych stylów rozrywkowej, dyskotekowej muzyki na etnicznym, folklorystycznym podłożu. Chciałbym się więc temu zjawisku przyjrzeć i jego główne cechy Państwu przedstawić.


Wpływy ludowe w nowfolku (zwanym tez czasami popfolkiem) dostrzegalne są przede wszystkim w warstwie muzycznej. Niektóre utwory w miarę ściśle bazują na bułgarskich pieśniach ludowych, inne mają tylko delikatny smaczek etniczny, nie zawsze zresztą rodzimy, czasem również orientalny, na przykład turecki. Wedle moich obserwacji bliżej też całościowo temu gatunkowi do zjawisk tureckich czy albańskich, niż do serbskich, czy chorwackich. Bułgarski nowfolk jest bowiem muzyką taneczną, czysto rozrywkową, pozbawioną – jak mi się zdaje – wszelkich nawiązań politycznych, patriotycznych, czy jak w Serbii nacjonalistycznych. Jest przy tym gatunkiem niezwykle popularnym. Jego dźwięki dobiegają zarówno z lokali gastronomicznych, jak również z magnetofonów używanych przez kierowców autobusów. Informacje o nowfolku znajdują sie w pismach dla turystów. Istnieje też kolorowe pismo "Now Folk" poświęcone tytułowemu gatunkowi. Redagowane jest w stylu "Bravo", z dużą ilością zdjęć i plakatami gwiazd, takich jak Azis, Gloria czy Gergana. Oprócz zdjęć w pismie wiele jest wywiadów z gwiazdami, tekstów piosenek, a nawet nut. Plakatami (informującymi o występach w dyskotekach) tychże wspomnianych, jak tez wielu innych jest też zwykle oklejone każde większe miasto. Na te imprezy ciągną tysiące młodych ludzi, odbywają się one w najmodniejszych klubach. Warto jeszcze dodać, że ze sposobu ubierania się tych gwiazd widocznego na plakatach i koncertach jak również w teledyskach, nijak nie można się domyślić, że mają one coś wspólnego z jakąkolwiek ludowością. Stroje ich są raczej dyskotekowo-plażowe, w przypadku wykonawczyń więcej odkrywające niż zakrywające. Nie ma w tym nic dziwnego, nowfolk jest bowiem muzyką niezwykle nasyconą pierwiastkiem erotycznym. Gdyby istniała taka kategoria jak „muzyka erotyczna” to nowfolk bez wątpienia by do niej przynależał. Najlepiej jest to widoczne w teledyskach wykonawczyń tego gatunku, a przynajmniej niektórych z nich, takich jak Gloria, czy Kamelia. Ich klipy wręcz tryskają seksem. Zwłaszcza warstwa choreograficzna nie pozostawia wątpliwości, co do tego, że muzyka ta ma pobudzać zmysły widzów i słuchaczy. Nic więc dziwnego, że towarzystwo nowfolkowych wykonawców jest zdominowane przez panie: Gloria, Gergana, Emilia, Kamelia, Malina, Magda, Anelia, Iwana, Raina, wszystkie posługują się imionami, lub pseudonimami urobionymi na kształt imion. Jedynym rodzynkiem w tym gronie jest niejaki Azis, ale jest on niewątpliwie wyjątkiem potwierdzającym tę regułę, gdyż w występach nieodmiennie towarzyszą mu skąpo odziane asystentki. Właśnie wspomniana Gloria jest bodaj największą gwiazdą tej muzyki. Gloria, to artystyczny pseudonim artystki, której prawdziwe nazwisko brzmi Galina Iwanowa Penewa. Urodziła się w 1973 roku, na scenie występuje profesjonalnie od 1993. Pierwszą płytę „Sztastieto e magija” wydała rok później. W sumie ma juz na koncie jedenaście krążków, z których ostatni „Wlubena w żywota” ukazał sie w zeszłym roku. W jej muzyce dominuje nuta etniczna, a
le słychać tez wpływy repertuarowe takich wykonawczyń jak Madonna, Kylie Minoque, Whitney Houston czy Mariah Carey. Gloria jest mistrzynią erotycznego gestu i sposobu poruszania się. Zarówno życiorys, jak i wizerunek artystyczny są typowe dla całego grona wykonawczyń i paru wykonawców. Nie mniej erotyczne niż Glorii są clipy Kamelii, ale ona nie jest tak subtelna, co rusz tu i ówdzie mignie spod bluzeczki jej krągła, nie osłonięta stanikiem pierś. Przy całym silnym rozerotyzowaniu scenografii unika się jednak pornograficznej dosłowności. Bardzo rzadko w clipach i na bardzo krótkie momenty pojawia sie ciało kobiece całkowicie nagie. Chętniej sięga sie po rozmaite zabiegi pobudzające wyobraźnię. Falujące pod bluzką piersi, prześwitujące części garderoby, złociste kostiumy kąpielowe, używanie kilku różnych skąpych (najczęściej właśnie kąpielowych) strojów czasie jednego klipu, co sugeruje przebieranie się, to środki powszechnie stosowane.

 

 

Etnicznie, egzotycznie, erotycznie cz.2

Nowfolk jest stylem muzycznym zbudowanym wokół jednej dosyć ścisłej konwencji, regulującej jego ramy do najdrobniejszych szczegółów. Rzadko który wykonawca wyłamuje sie chociażby w jednym punkcie z tych niepisanych zasad. Pierwszą taką zasadą jest, wspomniane juz przeze mnie posługiwanie sie imionami, lub pseudonimami w formie imion. Drugim wyróżnikiem jest oczywiście inspiracja etniczna, bez której trudno byłoby nazywać tę muzykę nowfolkiem. Nowfolk pozostaje zresztą w pewnej symbiozie i do pewnego stopnia także dyfuzji z równie popularną muzyka nazwijmy to weselno-kurortową, która dużo głębiej osadzona jest w tradycyjnym bułgarskim folklorze. Ten drugi gatunek reprezentuje między innymi Nikolina Czakyrdykowa. Miedzy nowfolkiem i muzyka weselną dyfuzja odbywa sie przede wszystkim na gruncie instumentarium. Dla nowfolku charakterystyczne są, co oczywiste instrumenty elektryczne i elektroniczne, syntezatory, gitary perkusja. Muzyka weselna opiera sie na instrumentach akustycznych, głównie tradycyjnych: klarnet, akordeon, gadułka (rodzaj skrzypiec), gajdy (rodzaj dud). Czasem jednak instrumentarium jednej grupy poszerza sie o elementy drugiej. I tak zespół wspomnianej Nikoliny Czakyrdykowej używa syntezatorów, zaś na przykład w niektórych utworach kamelii słychać instrumenty tradycyjne, w tym gajdy. Trzecia to popowa stylizacja. Mimo silnej inspiracji etnicznej w warstwie melodycznej, nie ma, jak już wspomniałem, śladu etniczności w warstwie wizualnej. Zarówno teledyski jak i występy estradowe maja scenografie typowa dla muzyki pop. Akcja teledysków toczy się najczęściej w ekskluzywnych wnętrzach, drogich hotelach, szybkich samochodach, słowem w scenerii sugerującej bogactwo i sławę. Czwartym wreszcie wyróżnikiem nowfolku jest silny ładunek erotyczny zarówno w warstwie tekstowej, jak przede wszystkim w scenografii, kostiumach i choreografii. O ile teksty są raczej stonowane, mówiące głownie o miłości, pocałunkach i tym podobnych sprawach, to scenografia nie pozostawia wątpliwości co do swojego charakteru. Piątym i ostatnim jest taneczna dynamika, nie śpiewa sie w nowfolku rzewnych ballad. Nie natknąłem sie na żadnego wykonawce nowfolkowego, który w stopniu znaczącym wyłamałby się z tych zasad. Owszem jest paru używających imienia i nazwiska, u kilku innych, jak u bardzo popularnej w ubiegłym roku Magdy etniczność erotyka i taneczność są delikatniejsze niż przeciętnie. Nie ma jednak żadnego , który w podanym schemacie by sie nie mieścił. Do kogo jest adresowana muzyka nowfolk? Wydaje sie, ze przede wszystkim do młodych. Jest to widoczne po okolicznościach towarzyszących jej rozpowszechnianiu. Po pierwsze świadczą o tym koncerty w dyskotekach i klubach do których raczej nie nie uczęszczają ludzie w wieku statecznym. Drugim faktem jest to, że gwiazdy nowfolku publikują oprócz nagrań także sporą ilość plakatów. Wiadomym jest że odbiorcami takich mediów są z reguły ludzie bardzo młodzi. Do tej też niszy skierowane jest bez wątpienia pismo „Now Folk”. Zresztą opisane działania dowodzą, ze dystrybutorzy nowfolku dbają o poszerzenie grupy odbiorców. Nastolatki wieszające na ścianach swoich pokojów plakaty idoli są w końcu o co najmniej kilka lat młodsze od bywalców klubów niewątpliwie jednak za owych kilka lat pójdą ich śladami, co może wydłużyć żywotność nowfolku, któremu na razie jeszcze grozi bycie kilkusezonową modą bez trwałego miejsca na rynku. . Nowfolk jako muzyka o charakterze wybitnie erotycznym i wybitnie rozrywkowym bez wątpienia musi podobać sie rzeszom młodzieży, złaknionym rozrywki i zainteresowanym erotyką. Jaka ta muzyka jest dla odbiorcy z zewnątrz, nie będącego Bułgarem? Myślę, ze przede wszystkim taka jak w tytule mojego artykułu: erotyczna i egzotyczna, parafrazując słowa piosenki Iwany. Wydaje sie, że muzyka o takim wizerunku jest atrakcyjna również dla turystów odwiedzających Bułgarię, co przekłada sie na zwiększenie rozmiarów sukcesu komercyjnego jej twórców i producentów.


Na koniec mała galeria nowfolku:

 

Gergana – albumy, teledyski: Sładkata strana na nesztata, Posledna Veczer, Karma;


Kamelia – albumy; teledyski: Wjarwah ti, Kade si ti, Cełuwaj me;


Azis – albumy; teledyski: Obreczi me na lubow, Kak boli, Zabrawi me;


Raina – albumy; teledyski: Po wsako wreme; Cip na ustata, Agresia;


Malina (obecna top-gwiazda)- albumy; teledyski: Leden Swiat, Strast, Muzika.

Galeria ucinaczy nosów- odsłona trzecia

Oj nie brakuje w kraju naszym nosów ucinaczy, którzy wszystkim nosy ucinają, sobie samym zostawiają. Od takiego to częstochowskiego rymu zaczynam dzisiejszy wpis. A ucinaczy, jak już napisałem przybywa. Do Mariana Piłki i Grzegorza Gorczycy dołączył Janusz Palikot, poseł Platformy Obywatelskiej. Swoją drogą bardzo to przykre, że i o tej partii coraz częściej muszę pisać w bardzo krytycznym tonie. Teraz przyczyną krytyki PO ze strony mojej osoby staje się wypowiedź i towarzyszący jej happening tegoż Palikota na konferencji programowej PO. Pan poseł oświadczył był zdumionym słuchaczom, że głównym zadaniem największej partii centroprawicowej powinna być obrona sodomitów i bolszewików. Myślę jednak, że działania pana posła są pozorowane i obliczone na promocję nowej książki. Gdyby faktycznie chciał bronić tych dwóch grup, to by się do Sojuszu Lewych Dochodów zapisał. Dlatego trafia do galerii.

 

 

 

„Konklawe” – „Jesień średniowiecza” w pigułce

 

 

Film Christopha Schrewego Konklawe (The Conclave) jest jedna z najciekawszych premier DVD ostatnich tygodni. Temat filmu jest niezwykły – fabułę stanowi opowiadanie o przebiegu konklawe z 1458, które wybrało Piusa II. Było to pierwsze konklawe z udziałem Rodriga kardynała Borgii, późniejszego osławionego papieża Aleksandra VI,który jest głównym bohaterem filmu. Było to nader ciekawe konklawe, bo też bardzo ciekawego na nim człowieka obrano papieżem. Eneasz Sylwiusz Picolomini był doświadczonym dyplomatą, autorem między innymi sztuki teatralnej o tematyce erotycznej a także ojcem dwojga nieślubnych dzieci. W filmie, grany przez Briana Blesseda, jawi sie jako sympatyczny grubasek, zyskujący sobie popularność głównie dzięki ujmującej osobowości, cieszył sie rzeczywiście dużą popularnością w całej Europie, która przyniosła mu na przykład biskupstwo warmińskie na którą to stolicę, której zresztą, z uwagi na niechętna postawę Kazimierza Jagiellończyka, nie objął, powołała go część kapituły zebrana w Głogowie. Wielka szkoda, ze w filmie nie ma najmniejszej wzmianki o tym polskim epizodzie z życia kardynała Piccolominiego. Jest to jednak jeden z nielicznych mankamentów dzieła. Twórcy uniknęli pokusy zrobienia filmu antykatolickiego, co nie byłoby trudne zważywszy na złą sławę jaka cieszyli się hierarchowie kościoła z tych czasów, z Rodrigiem Borgią na czele. Poszli jednak droga znacznie trudniejszą i dosyć obiektywnie przedstawili obraz piętnastowiecznego kościoła i społeczeństwa. Wspomniany Borgia, grany przez Manu Fullolę, w filmie jest przedstawiony zarówno prawdziwie, jak i raczej pozytywnie. Twórcy uchwycili to, o czym pisał Johan Huizinga w Jesieni średniowiecza. Ludzie tej epoki równie gorliwi byli w grzechu, jak w pobożności i wbrew pozorom nie było w tym fałszu. Oni robili to szczerze. Nie mieści sie to naszym sposobie rozumowania, ale to tylko dowód (jeden z wielu) ma to, ze mentalność ludzka się zmienia. Najlepiej ukazuje to scena filmu, w której obok wychodzącego na Watykan kardynała w pełnych szatach duchownych stoi nago jego „najukochańsza kochanka” Vanozza Cattanei (grana przez rewelacyjna Norę Tschirner), a w tle widać domowy ołtarzyk z obrazem Matki Boskiej. Dlatego nazwałem ten film Jesienią średniowiecza w pigułce, gdyż pozwala on na chociaż pobieżne zapoznanie się z umysłowością piętnastowieczną. To, ze we Włoszech panował już wtedy Renesans, a nie Średniowiecze jak w Burgundii, o której pisał Huizinga, nie ma tu żadnego znaczenia. Mentalność nie zmienia sie z dnia na dzień, a w tej dziedzinie różnice między Italią a Burgundią nie były znaczące. Wróćmy jednak do samego filmu. W dziesięciostopniowej skali ocen przyznaje mu dziewiątkę. Nie daję oceny najwyższej, bo do niektórych detali ma zastrzeżenia. Kilka postaci zostało w tym filmie potraktowanych mniej poważnie niż na to zasługują. Dotyczy to przede wszystkim kardynała Bessariona (Rolf Kanies). Ktoś, kto zna go tylko z tego filmu, nigdy w życiu nie pomyśli, że był to jeden z najwybitniejszych filozofów swojej epoki. Podobna sytuacja jest z Pietro Barbo. Trzęsący sie kupczyk wenecki nijak nie kojarzy sie z papieżem Pawłem II, bezpośrednim następcą Piccolominiego. Świetny jest za to wątek z Giuliano della Rovere, późniejszym Juliuszem II, największym wrogiem Rodriga Borgii. Mogło być przecież i tak, że ich spór zaczął się jak w filmie od rywalizacji o kobietę. A skończył się być może otruciem Borgii przez Rovere. Bardzo mocną stroną filmu jest, łącząca motywy renesansowe i symfoniczne, muzyka, której twórcą jest Ari Wise. Jednym zdaniem – film niewątpliwie wart zobaczenia.

Wielkanocna galeria dźwiękowa

 

Jeśli szanowni czytelnicy nie mają dosyć tematów wielkanocnych w moim opracowaniu, to proponuje dzisiaj zapoznanie sie z paroma wielkanocnymi ciekawostkami muzyczno-liturgicznymi z tradycji głównie łacińskiej, ale trochę też greckiej i protestanckiej. Poniżej znajdują się linki do różnych wersji językowych orędzia paschalnego, troparionu paschalnego, paschalnej sekwencji przed Ewangelią i wielkanocnej antyfony maryjnej, a także metodystycznej pieśni wielkanocnej i paschalnego kanonu z Taize.

 

Exsultet po łacinie

 

Exsultet po angielsku

 

Exsultet po koreańsku

 

Troparion paschalny po grecku (Christos anesti)

 

Troparion paschalny po grecku, starocerkiewnosłownosłowiańsku i estońsku

 

Troparion paschalny po starocerkiewnosłownosłowiańsku (Christos woskres)

 

Troparion paschalny po arabsku i francusku

 

Sekwencja po łacinie (Victimae laudes paschali)

Regina coeli po łacinie, niestety nie gregoriańskie

 

Christ the Lord Is Risen Today po angielsku, oczywiście

 

Christ the Lord Is Risen Today w ciekawej aranżacji

 

Kanon z Taize (Christus resurrexit)

Artur Rumpel

Christos Anesti!

 

Χριστός ανέστη εκ νεκρών,

θανάτω θάνατον πατήσας,

και τοις εν τοις μνήμασι,

ζω ήν χαρισάμενος!


Chrystus powstał z martwych,

śmiercią śmierć zwyciężył i zmarłym

dał życie wieczne


Radosnych Świąt Wielkanocnych

życzą

Ela, Artur i Pawełek Rumplowie

Użyto obrazu Zmartwychwstanie Szymona Czechowicza

Paradoksalne konsekwencje wyroku

 

Od kilku miesięcy toczy się w naszym kraju na nowo dyskusja o prawie nienarodzonych dzieci do życia i „prawie” wyrodnych matek do ich zabijania. W ostatnich tygodniach w sporze tym pojawiły sie nowe wątki.


W połowie marca lider SLD Wojciech Olejniczak udzielił na łamach Gazety Wyborczej dosyć obszernej wypowiedzi na temat swojego stosunku do życia nienarodzonych. Z całego tego dosyć długiego tekstu istotne jest tak naprawdę jedno zdanie: W związku z tym dziś SLD zdecydowanie opowiada się za pełną legalizacją zabiegu przerywania ciąży. Nie wiem, czy pan Olejniczak rzeczywiście miał na myśli to, co napisał. Trudno mi w to uwierzyć, gdyż słowa te oznaczają że największa partia lewicy opowiada sie za mordowaniem dzieci aż do momentu porodu, z dowolnych powodów i nawet bez zgody matki. Oczywiście elukubracje młodego przywódcy postkomunistów wcale nie muszą mieć dla sprawy życia złych skutków. SLD nawet z przybudówkami nieprędko zdobędzie takie poparcie społeczne, aby móc w sejmie przepychać swoje absurdalne i nieludzkie pomysły. Podejrzewam, że nie nastąpi to za kadencji Olejniczaka, jako szefa partii.


Po takiej deklaracji zaś, zapewne politycy PO i PSL będą dużo mniej chętni niż dotychczas do zawierania koalicji z lewicą w kolejnej kadencji parlamentu. Nie mówiąc juz o tym, że parę dni później „taśmy Oleksego”, dostarczyły tym partiom kolejnych powodów, by sie od lewicy trzymać jak najdalej. Przyszłe koalicje nie są jednak tym, o czym chciałbym pisać. Wspominam o tekście lidera lewicy tylko dlatego, że jest on jednym z zaistniałych ostatnio faktów, które mogą zmienić stosunek znacznej części polskiego społeczeństwa do funkcjonującego w naszym kraju „kompromisu aborcyjnego”.

Wyrok i po wyroku


Tydzień później otrzymaliśmy wiadomości o skandalicznym wyroku „Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości”. Kobiecie z Polski przyznano odszkodowanie za odmowę aborcji, której domagała się pod pretekstem zagrożenia swojego zdrowia. Gazeta Wyborcza od razu zrobiła z tej pani bohaterkę. Trybunał orzekał w oparciu o polskie prawo, które dopuszcza zabijanie nienarodzonych z takiego powodu. Diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Owym zagrożeniem zdrowia w tym przypadku okazało sie ryzyko pogorszenia wzroku. Pogorszenia, a nie utraty.


Wyrok trybunału, uznający takie pogorszenie za wystarczające do zabicia dziecka, de facto legalizuje w Polsce aborcję na życzenie. Bo skoro dzisiaj wystarcza do niej pogorszenie wzroku skutkujące koniecznością noszenia mocniejszych okularów, to jutro lub pojutrze mogą wystarczyć rozstępy. Środowiska lewicowe i feministyczne, które pomogły pani Tysiąc w procesie, tym samym złamały wspomniany wyżej kompromis. Innymi słowy, tego kompromisu już nie ma. Istnieje obawa, ze znajdą sie lekarze, którzy obawiając sie sądów i wyroków będą wydawać zaświadczenia o „medycznych przesłankach do aborcji” pod byle pretekstem. Oczywiście, głęboko wierzę w to, że większości polskich lekarzy nie pozwoli na to sumienie, ale nie mam złudzeń, ze jak w każdej grupie, tak i w tym zawodzie znajdą się czarne owce. Aby temu zapobiec, trzeba zmienić prawo, tak, aby zagrożenie dla zdrowia kobiety nie było juz wystarczające do zabicia jej dziecka.


A we Florencji….


Przesłanką do likwidacji innej furtki, zawartej w tejże samej ustawie może być tragiczne wydarzenie, jakie miało niedawno miejsce we Florencji. Zamordowano tam („poddano aborcji”) zdrowe dziecko, gdyż mniemano, na podstawie niedokładnych badań, że jest ono obarczone wadami uniemożliwiającymi życie. Myślę, że i ten zapis, który pozwala zabić dziecko z powodu możliwych wad uniemożliwiających życie (nie mówiąc juz o upośledzeniach, które też są dla ustawodawcy wystarczającym uzasadnieniem zabójstwa) należy zlikwidować. Po pierwsze dlatego, ze florencki przypadek pokazuje, jak bardzo takie badania potrafią być omylne. Po drugie każde dziecko, nawet to, które umrze zaraz po urodzeniu ma prawo do chrztu i godnej śmierci.


Pochwały godne są przypadki tych rodziców, którzy wiedząc, że ich dziecko przeżyje samodzielnie ledwie kilka chwil, przygotowują się do tego, aby mogło ono poczuć, że jest przez nich kochane i umierać ze świadomością tego faktu.


W świetle tych faktów nie ma powodu, aby nadal podtrzymywać coraz wątlejszy „kompromis aborcyjny”. Tym bardziej bez sensu jest utrwalanie go poprzez zapis w konstytucji, co proponuje prezydent Kaczyński. W świetle faktów, które przywołałem wyżej, obecnie jest właściwy moment dla uchwalenia ustawy lepiej chroniącej nienarodzone życie, to znaczy takiej, w której jedyną okolicznością dopuszczającą przerwanie życia malutkiej istoty ludzkiej jest poważne zagrożenie życia matki. Zwłaszcza, ze układ sił w obecnym sejmie, przy odrobinie dobrej woli ze
strony inicjatorów ewentualnej nowelizacji, może pozwolić na jej uchwalenie.

Tradycyjna śląska Wielkanoc cz. II

 

Kolejny dzień – Wielka Sobota kojarzy sie przede wszystkim z chodzeniem ze święconym. Święcenie pokarmów odbywa się po południu, czasem wczesnym wieczorem. Ze święconym najczęściej idą dzieci, ale nie jest to regułą. Do święcenia niesie się zawsze: chleb, jajka i szynkę, inne pokarmy wedle woli. Spożywa się te pokarmy na wielkanocne śniadanie. Nic ze święconego nie może się zmarnować.
Również w Wielka Sobotę maluje się kruszonki. Na Śląsku stosuje się techniki jednobarwnego malowania: batikową, wytrawiającą i rytowniczą. Dosyć popularne jest również barwienie jajek wywarem z łusek cebuli. Tego też dnia piecze się wielkanocne ciasta. W Wielką Sobotę najważniejszym obrzędem jest święcenie pokarmów, ognia i wody w czasie liturgii Wigilii Paschalnej, która odprawiana w sobotni wieczór, należy już formalnie do niedzieli.. O święceniu ognia wspomniałem już przy okazji palm, pisząc o opalaniu ich części, robieniu krzyżyków, etc. Teraz wspomnę, że czasami w miejsce palm opala się specjalnie na ten cel przygotowane drewienka. Również święcenie wody ma niemałe znaczenie w magii ludowej. Wodę zabiera się do domów do picia i kropienia. Na razie dosyć rzadko w parafiach górnośląskich liturgia Wigilii kończy sie procesją rezurekcyjną. Ta ostatnia dotąd odprawiana jest najczęściej w niedzielę wczesnym rankiem.
Pierwszy dzień świąt spędza się w zaciszu domowym, w gronie najbliższej rodziny. Nikogo w tym dniu nie powinno się odwiedzać. Na odwiedziny jest przeznaczony świąt dzień drugi. Początkiem obchodów pierwszego dnia Świąt Wielkanocnych jest procesja rezurekcyjna, najczęściej odprawiana wcześnie rano. Gdzieniegdzie istniał do niedawna zwyczaj ścigania się furmankami w drodze na rezurekcję. Ścigają się także piesi. Wierzono, że zwycięzca wyścigu pierwszy ukończy żniwa (Pośpiech). Nie ma na Śląsku zwyczaju dzielenia się jajkiem. Na śniadanie jedzono: wędzonkę, jaka, chleb, sól, chrzan iwino. Ciekawy zwyczaj, związany ze spożywaniem wielkanocnych jajek notowano jeszcze sto lat temu na Śląsku Cieszyńskim. Polegał on na smażeniu jajecznicy na ognisku pod lasem lub na łące, najczęściej w drugi dzień świat. Kończyło się to smażenie śpiewami i tańcami przy ognisku. Obrzęd ten łączy elementy sakralne i ludyczne. Sakralnymi są niewątpliwie poświęcone jajko i ognisko, nawiązujące do o dwa dni wcześniejszego ogniska przy kościele. Ludycznymi są zaś śpiew i taniec. Weźmy z kolei taki śmigus-dyngus, który dziś zwłaszcza w miastach przybiera charakter chuligańskiego wybryku. Jednak inna była jego rola przez stulecia. Dawni folkloryści pisali o poniedziałku wielkanocnym, ze jest to „najmokrzejszy i najradośniejszy dzień w roku”. Tak jest i dotąd w niektórych miejscowościach, przykładem mogą służyć tu wsie Krzyżanowice i Bolesław pod Raciborzem.


Zwyczaje śmigusowe z tamtych okolic mają kilkaset lat udokumentowanej historii. Już Lucjan Malinowski (ojciec Bronisława, słynnego badacza wysp Pacyfiku) badając tradycję krzyżanowicką zastał ją w opowiadaniach informatorów jako bardzo starą, około stuletnią, a prowadził swoje badania na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XIX stulecia. Warto zacytować opis, który Malinowskiemu przekazał jego informator: Tu W Krzyzanowicach

jest prawo pachołcze, rząd jak gmiński, jest jeden fójtem (wójtem) wolóny (wybrany),

burmister przy tym i prawny. Przy tym w dniu w drugie święto wielkanocne to

ustanowióm, a trwa to aż do świętego Ducha do drugiego święta. Przez ten czas jest

kożdy pod strofóm (kara) obowiązany pachołek i dziewka do procesyje w niedziela iść,

a przi tym nie śmi żaden pachołek ku dziewce wieczorem czasem iść, bo dyby go tak

to prawo trefiło, żeby z dziewkom stał, abo siedział, tak musi patnast (piętnaście)

czeskich (srebrnych groszy) sztrofy zapłacic; to się dawa do kościelne kasy. Na

procesyi, kieby dziewka nie szła, abo pachołek, to są sztrofowani dwiema groszami.

Dwa razy przez ten czas jest w procesyi składka podle każdego wóle, to tez idzie do

kościelny kasy, a sprawujom se za to korągle. A to trwa uż przez sto lat. A we

Tworkowie a Roszkowie, to tez jest to samo, w Bukowie, w Seryni, w Rogowach i

Rudyszwałdzie, w Benkowicach. To się raz stało, tak była prziszła w nasze okolicy

wielka niemoc, tak, ze ludzie byli bardzo wymrzyli, że uż nie pómogały żadne prośby,

choć ludzie prosili, żeby ta niemoc ustała. Tak księdzowie w te okolicy byli się

urządzili, żeby szkolne dzieci, pachołcy i dziewki z procesjom naokoło wsi szli, ażeby

Bóg był tak dobry, miłosierny, żeby ta choroba ustała, i tak te prawo i te procesyje na

pamiątka dosawad dzierżom.

Istotą tych tradycji jest istnienie w każdej z tych wsi jakoby organizacji młodzieżowej o charakterze religijnym z jednej, a ludycznym z drugiej strony. Organizacja ta ma swoja strukturę i władze, w Bolesławiu na jej czele stoi „szef młodzieży”, a w Krzyżanowicach „pachołczy fojt” (ten ostatni tytuł nie zmienia się przynajmniej od czasów Malinowskiego, gdyż w jego zapiskach również się pojawia). Członkowie tej organizacji, skupiającej młodzież męską przez cały okres świąt kościelnych cyklu wielkanocnego zapewniają odświętną oprawę uroczystości kościelnych, zwłaszcza jeśli chodzi o udział w procesjach z chorągwiami i sztandarami, to jest więc religijny aspekt ich działalności.


Aspekt ludyczny pojawia się w noc z pierwszego na drugi dzień Wielkanocy, kiedy członkowie organizacji grupami chodzą po ca
łej wsi budząc gospodarzy, składając życzenia, oblewając wodą i otrzymując od nich datki, zwłaszcza jajka, ale również pieniądze. Z otrzymanych jajek robią sobie rano jajecznicę i spożywają wspólny posiłek. W tym nocnym obrzędzie objawiają się niewątpliwie elementy bardzo dawne, żeby wymienić tylko pewne bogate symbole: noc, woda, jajo, wspólny posiłek. Nie będę tu próbował wchodzić w charakter symboliczny tego obrzędu, który ma wiele aspektów, ja w tym miejscu chciałem podkreślić tylko dwa z nich, mianowicie aspekt ludyczny i aspekt sakralny.


Myślę, że chuligański charakter dyngusów miejskich bierze się przede wszystkim z oddzielenia elementu ludycznego od religijnego, z zapomnienia wręcz, jakie święto się obchodzi. Dochodzi tu do poważnego zakłócenia równowagi, które owocuje znacznymi wynaturzeniami. Tych wynaturzeń nie ma w obrzędach śmigusowych w podraciborskich wsiach, gdyż tam elementy ludyczne ściśle się przeplatają z sakralnymi.


To samo powiązanie dwojakich elementów, może nawet bardziej ze sobą splecionych obserwujemy na właściwie tym samym terenie, bo również na południowej Raciborszczyźnie, tyle że w innych wsiach w postaci konnych procesji wielkanocnych. Procesje takie odbywają się w poniedziałek wielkanocny między innymi w Pietrowicach Wielkich, Sudole i Bieńkowicach.


Bardzo ciekawy jest program procesji, który podaję na przykładzie Pietrowic. Jej główne elementy to: przemarsz do kościoła pątniczego, nabożeństwo tamże, objazd pól, wyścigi konne, zakończenie procesji w kościele parafialnym. Dominują oczywiście elementy religijne. Zalicza się do nich przemarsz, nabożeństwo, zakończenie, a także objazd pól, który jest forma błogosławieństwa. Nie bez znaczenia pozostają jednak w procesjach konnych także elementy ludyczne. Należy do nich w pierwszej kolejności wyścig konny, który jest żywiołową rywalizacja sportowa, angażującą cała wieś, nie tylko uczestników, ale licznych kibiców.


Nie jest to jednak jedyny element ludyczny procesji konnych. Po błogosławieństwie w kościele „kończy się część oficjalna wielkanocnych procesji konnych. Na początku XX wieku, jak oceniają badacze, zakończenie procesji miało inny charakter. Odbywało się ‘w gospodzie Neumana, w której – zgodnie ze stara umową – zwycięzca stawiał beczkę piwa. Dziś jeźdźcy odjeżdżają na koniach w różnych kierunkach, bo wielu z nich przyjeżdża z daleka, a spotkania towarzyskie odbywają się jedynie w kręgach prywatnych. Natomiast młodzi od lat bawią się na zabawie w miejscowym domu kultury”. Zresztą taneczne zabawy w drugi dzień Wielkanocy są dość powszechne i odbywają się również tam, gdzie nie ma procesji.


Nie należy moim zdaniem traktować tych zabaw, często po prostu dyskotek, jako czegoś zdrożnego. Nie są one jakąś nieuzasadnioną nowinką, ale mają mocne ukorzenienie w śląskich zwyczajach wielkanocnych. Jerzy Pośpiech pisze, ze kiedyś były one znacznie częstsze niż obecnie. Jak widzimy z przytoczonych przykładów świętowanie religijne, które omówiłem tu na przykładzie dawnych i nowych obrzędów wielkanocnych, jest przepojone elementami ludycznymi.

Byty kulturowe z zakresu religijności, zwłaszcza zaś religijności ludowej zaspokaja zazwyczaj nie tylko potrzeby ściśle religijne i duchowe, ale także na przykład psychologiczne, czy socjologiczne. Jest to bardzo wyraźnie widoczne na podstawie górnośląskiej Wielkanocy. W toku powyższego wywodu wielu obrzędom i zwyczajom przypisałem charakter magiczny. Praktycznie we wszystkich przypadkach jest to magia ochronna . Magiczne działania maja zabezpieczać działającego, jego bliskich oraz mienia od rozmaitych nieszczęść: piorunów, pożarów, chorób, szkodników, nieurodzaju, głodu, czy alkoholizmu. Właśnie słowo zabezpieczać ma tutaj kluczowe znaczenie. Te wszystkie działania bowiem zaspokajają potrzebę bezpieczeństwa, jaką w mniejszym lub większym stopniu odczuwa każdy człowiek. Sposobów zaspokojenia tej potrzeby jest wiele, ale w tradycyjnych społecznościach do najważniejszych należy magia ochronna. Inne grupy zwyczajów i obrzędów wielkanocnych służą zaspokojeniu innych potrzeb. Organizacje młodzieżowe zajmujące się klekotaniem w Wielki Piątek oraz śmigusem w drugie święto, służą zaspokajaniu potrzeby wspólnoty. Wymieniane przeze mnie liczne elementy ludyczne zaspokajają potrzebę zabawy. Często też sie zdarza, że działania magii ochronnej zatracają swoja pierwotna funkcję. Nie są już wtedy działaniami magicznymi, ale swego rodzaju rytuałem tożsamości. Po prostu ktoś kultywuje stare śląskie zwyczaje tylko po to, aby podkreślić, że jest Ślązakiem. W takim przypadku byty te zaspokajają potrzebę samoidentyfikacji. Trzeba jednak dbać o to, aby te pozareligijne motywacje świętowania nie były jedynymi, które nam przyświecają. Także bowiem w dawniejszych czasach zaspokajanie tych wszystkich potrzeb, które wymieniłem pozostawało w cieniu przeżycia religijnego.

LITERATURA:
1. J.Pośpiech, Zwyczaje i obrzędy doroczne na Śląsku ; Opole 1987

  1. Kornelia Lach; Wierzenia, zwyczaje i obrzędy. Folklor pogranicza polsko-czeskiego; Wrocław 2000;

  2. Lucjan Malinowski, Zarysy życia ludowego na Szląsku. W Jerzy Pośpiech, Stanisława Sochacka, Lucjan Malinowski a Śląsk, Opole 1976

  3. Artur Rumpel; Świętować po katolicku

     

 

 

 

Tradycyjna śląska Wielkanoc Cz. I

Już po raz piąty zabieram się do pisania o śląskiej Wielkanocy. Poprzednie prace, w większości niepublikowane powstawały w latach 2001-2005. Niniejsza jest ich kompilacja ukazującą najistotniejsze zwyczaje i obrzędy wielkanocne. Skupię się na elementach religijności ludowej zróżnicowanej etnicznie katolickiej ludności południowej części Górnego Śląska, czasami dodając jakieś dopowiedzenie z innych rejonów górnośląskiej ziemi.

Obrzędy wielkanocne zwyczajowo zaczynają się poświęceniem palm w Niedzielę Palmową. Palmą powszechnie nazywa się obrzędowy bukiet z gałązek drzew i krzewów, suszonych traw i kwiatów, a także innych elementów na przykład wstążek i kolorowego papieru w charakterze dodatków. Niektórzy etnologowie wiążą palmy wielkanocne z prastarym pogańskim kultem "rózgi życia", zielonej i młodej gałązki, symbolizującej odżywanie przyrody (Pośpiech). W tradycji kościelnej są one pamiątką triumfalnego wjazdu Chrystusa do Jerozolimy i gałązek palmowych, które kładli przed Nim jej mieszkańcy. Na Górnym Śląsku palmy najczęściej wykonywano z gałązek następujących drzew i krzewów: wiyrba, potym kokocz, jo nie wiym, wiym, że to u Pieczki dycki rosło tyn kokocz, ale co to było za roślina to nie wiym, dycki to tak nazywali, lyska, oliwne drzewko na tyn wyrch się potym dowało, kocianki (Gorzyce). Wiyrba, kocianki i kokocz to ludowe określenia trzech gatunków wierzby: w. białej (salix alba), w. iwy (s. caprea) i w. kokocyny. Stosowano też gałązki innych drzew i krzewów liściastych, w tym przede wszystkim brzozy. W tradycyjnych palmach nigdy nie używano gałązek drzew iglastych. Drzewa takie nie budziły się bowiem z zimowego snu nie miały więc mocy pobudzania sił wegetacyjnych. Moc tę jeszcze zwiększano poprzez odpowiednie przygotowania. Gałązek na palmę nie zbierano bezpośrednio przed niedzielą palmową, ale około dwóch tygodni wcześniej. Scięte gałązki wkładano do wody i pozwalano im wypuścić małe listki. Dotyczyło to przede wszystkim gałązek brzozy. Brzoza ma duże znaczenie w magii ludowej na omawianym terenie. Stosuje się ją również w obrzędach związanych ze świętem Bożego Ciała.
Wróćmy jednak do palm. Wykonywało się owe palmy w następujący sposób:
on jedna ta wiyrba dycki przecion na poły i tak to fajnie potym obwionzoł, tym jednym połym we trzech miejscach
(Gorzyce). Tradycyjnie do wiązania palmy nie używano sznurka ani drutu. Oprócz omawianego wiązadła stosowano również czerwone kokardki, albo rzemień od bata, "aby konie były tłuste" (Strzeleckie) Palma tradycyjna składała się z trzech do sześciu gałązek, długości około 25 – 40 cm. Nie było i zasadniczo nie ma na Śląsku zwyczaju tworzenia palm znaczniejszych rozmiarów.
Do śląskiej palmy zasadniczo nie dodawano żadnych składników, poza gałązkami jak kwiaty, trawy, czy papiery. W ostatnich dziesięcioleciach palmy tradycyjne są niestety coraz częściej wypierane przez palmy kupowane w sklepach , a przynależące do tradycji innych regionów kraju. Zmiany te występują jednak jedynie u rodzin nie uprawiających ziemi, ani nie chowających zwierząt gospodarskich. Rodziny rolnicze i półrolnicze (półrolniczymi nazywam te, które mają pozarolnicze źródła utrzymania, pomimo to jednak dodatkowo uprawiają ziemię, lub chowają zwierzęta) nadal wykorzystują palmy tradycyjne, gdyż tylko takie nadają się do zastosowania w praktykach magicznych, które omówię poniżej. Palmy do kościoła nosiły i noszą do nadal głownie dzieci. Źle jest widziane obecnie noszenie palm przez dorosłych. Po poświęceniu palmę przynosi się do domu i odcina się część górną od dolnej we trzech miejscach związanej. Tę część dolną zabierają również dzieci do kościoła na obchody wielkosobotnie. Niekiedy tę czynność wykonują dorośli, zwłaszcza w przypadku, gdy obchody te sprawowane są zgodnie z rubrykami liturgicznymi, czyli w godzinach nocnych (Liturgia Wielkiej Nocy bezwzględnie powinna zacząć się po zmierzchu, a zakończyć przed świtem, przepisy te jednak zaczęły obowiązywać dopiero od czasu reformy liturgicznej).
W czasie tych obchodów opala się palmę w żarze poświęconego ogniska. To opalanie można rozumieć jako rytualne oczyszczenie przez ogień, i to nie byle jaki ogień, bo przecież poświęcony. Trzeba przy tym baczyć, aby gałązki nie uległy spaleniu, ani nadmiernemu osłabieniu, gdyż utraciłyby wtedy możność dalszego zastosowania. Tak spreparowane palmy powtórnie przynosi się do domu i zachowuje aż do dni krzyżowych, czyli poniedziałku, wtorku i środy poprzedzających uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego.
W Dni krzyżowe Palmy te rozplątuje się i wykonuje się z nich małe krzyżyki. W innych częściach Śląska robi się to kiedy indziej, na przykład w Poniedziałek Wielkanocny, albo nawet już w samą Niedziele Palmową, w takim przypadku jest pominięty etap opalania. W owe dni część tych krzyżyków wtyka się w ziemię na polu, aby zapewnić dobre urodzaje. Inną część z nich zatyka się za Święte obrazy w domu, by zapewnić domownikom wszelką pomyślność. Jeszcze inne zatyka się za belki dachu domu i innych budynków by ochronić te budynki przed pożarami. Wreszcie ostatnią część zatyka się za ramy okien, by dom chronić od piorunów. Resztki po tej operacji rozdzielania palm trzeba koniecznie spalić w piecu, nie wolno ich wyrzucać. Istnieje bowiem silne przekonanie, że wyrzucanie jakichkolwiek przedmiotów poświęconych sprowadza nieszczęście.
Inne zastosowania mają wierzchy palm oddzielone od dołów przed Wielką Sobotą. Te części przechowuje się w domu z wielką starannością, aż zajdzie potrzeba ich użycia. Zastosowania ich są zaś dwojakie. Po pierwsze "kotki" z palm stosuje się jako lekarstwo na bóle gardła. Wielu badaczy twierdzi, że zwyczaj ten nie jest już praktykowany, a zachował się jedynie w pamięci i w przekazie ustnym. W rzeczy samej praktykuje się go dzisiaj bardzo rzadko, ale jednak można się z tym jeszcze gdzieniegdzie spotkać (Gorzyce). Na choroby przeziębieniowe stosuje się niekiedy wywar z palm. Ten sposób nie jest pozbawiony racjonalności. Palma jest jak już wspomniałem wykonana przede wszystkim z gałązek różnych gatunków wierzby. Wierzba zaś, a zwłaszcza jej kora zawiera w składzie salicylany, podobne w charakterze chemicznym i działaniu farmakologicznym do aspiryny. Sproszkowana kora wierzby jest zresztą stosowana nie tylko w medycynie ludowej, ale także akademickiej.
Druga grupa zastosowań jest związana z hodowlą bydła:
No to zaś potym jak krowa się ocieliła, rozumiysz, toch trocha tego wyrchu nabrała do gorka i szłach se jom okadzić. Toch do gorka wciepła i konsek wonglika do tego, tak że mi się to chyciło i to tym dymym żech se okadziła. Jak żech miała krowa ocielono, to potym zaroz na drugi dziyń toch se wziyna tej palmy do gorka takigo starego, ciepłach tam wongli, coby mi się to chyciło. To było taki zapobieżyni, że się niby tej krowie nic nie stanie, tak starzy ludzie godali. To tak prawiom, że ją nie podleci. Moja mama też tak robiła, ale jo tego już nie prowadziła. Chodziła potym z tym kadzidłym po całym chlywie. Jak jo uż prawie nie robiła, to Erichowe synki zawsze miały, tóż prawim to dejcie synki jedna ta palma. Dali mi jom, bo mi się najbardziyj o tyn wyrch rozchodziło, żebych miała na to okadzyni. Dyć ostatnio je
szcze Nowak prziszoł do mie, prawi ni mosz czasym z palmy. Jo prawia Josefie, jeszcze tam kanś jest we worku na wyrchu, wiysz. Bo prawi se nie wiymy rady momy tako krowa jakoś choro, nie umimy se dać rady z niom. Może by my spróbowali jeszcze jom okadzić. Nie było to downo, nie wiym możno ze trzi roki, bo ze dwa roki krowy ni mo. I dałach mu to.
(Gorzyce)
Na podstawie tych informacji można zaobserwować pewne zróżnicowanie w tych praktykach. I tak niekiedy okadza się cały chlew, niekiedy zaś tylko samą krowę z cielęciem. Niekiedy zabieg ten traktuje się jako profilaktyczny, kiedy indziej jako leczniczy. Palmy niesione w procesji przez duchowieństwo i osoby zakonne są spalane całkowicie, a popiół z nich stosuje się w następnym roku w obrzędach środy popielcowej. Nie ma natomiast na Górnym Śląsku powszechnego w innych stronach obyczaju chłostania się palmami.
Tyle można powiedzieć o palmach. Widać z powyższego, że palma wielkanocna ma niemałe znaczenie magiczne. Palma, jako symbol sił wegetacyjnych, wzmocniona jeszcze przez poświęcenie ma moc pobudzania tychże sił w ludziach i zwierzętach. Zieloność palmy udziela witalności krowom i ludziom.

Przejdźmy do następnych zwyczajów. Niedziela Palmowa otwiera Wielki Tydzień zwany też niekiedy w liturgii kościelnej tygodniem Męki Pańskiej. Ta druga nazwa pojawiła się po reformie liturgicznej i zastąpiła wcześniejszy dwutygodniowy Okres Męki Pańskiej (Tempus Passionis), wciąż jeszcze funkcjonujący w świadomości ludowej. Dawniej z Wielkim Tygodniem związane były liczne przesądy. Utrzymały się już tylko dwa z nich i nie dotykają już całego tygodnia, a tylko drugiej jego części, najczęściej od Wielkiej Środy począwszy. Obydwa omówię przy wielkim piątku, tu tylko wspomnę, że jeden zakazuje prac na roli i w ziemi w ogólności, a drugi śpiewu, a zwłaszcza gry na wszystkich instrumentach, oraz używania sprzętu audiowizualnego.
Pierwszym po Palmowej Niedzieli dniem z którym związane są szczególne obchody jest Wielka Środa. Są z nią związane dwa obrzędy: palenie żuru i wypędzanie Judasza. Paleniem żuru nazywane jest spalanie starych mioteł, często nasączonych smołą lub innym paliwem. Odbywa się to najczęściej na wzgórzach za wsią (Pośpiech). Śpiewa się przy tym obrzędowe pieśni. Palenie Judasza, bądź jego wypędzanie jest obyczajem praktycznie już zanikłym w czasach obecnych. Różnie się to odbywało. Czasami wypędzano z kościoła przebraną na czerwono postać, czasami palono kukłę symbolizującą niewiernego apostoła (Pośpiech) lub zrzucaną takowa z kościelnej wieży.
Z Wielkim Czwartkiem związana jest tradycja zawiązanych dzwonów. Mówi się, ze od Gloria we mszy Wielkiego Czwartku do Gloria Wielkiejnocy dzwony kościelne są zawiązane. Gdzieniegdzie mówi się też, że są na ten czas wywiezione do Rzymu (Pośpiech) W tym czasie w liturgii kościelnej w miejsce dzwonków używa się kołatek. Nie wolno też wtedy używać żadnych instrumentów muzycznych ani w liturgii ani w życiu świeckim. W wielu domach w tym czasie, a gdzieniegdzie już od wielkiej środy ni słucha się radia, nie ogląda się telewizji i nie śpiewa się. Jest z tym też integralnie powiązane chodzenie z kołatkami. Kołatki są to drewniane idiofony używane w liturgii katolickiej od Wielkiego Piątku do Wielkiej Soboty zamiast dzwonków i gongów. Na śląskich wsiach rozpowszechnione było, a gdzieniegdzie nadal jest chodzenie w Wielki Piątek z tymi kołatkami młodych chłopców, a najczęściej ministrantów dookoła kościoła jak również po wsi. Od zawiązania dzwonów w czasie ceremonii Wielkiego Czwartku, aż do procesji rezurekcyjnej nie wolno było wykonywać żadnych robót ziemnych. Nie wolno było grzebać w ziemi ani rękami, ani żadnym narzędziem. Nie było również wolno niczego z ziemi wyciągać, ani wyrywać. Ziemia była przez ten czas objęta tabu, ze względu na dwukrotne przebywanie w niej Pana Jezusa, najpierw w ciemnicy, potem zaś w grobie. Z zakazu prac ziemnych w tym okresie mogli być zwolnieni tylko grabarze i tylko w najpilniejszych przypadkach. Przez wszystkich innych natomiast zakaz ten musiał być ściśle przestrzegany. Taka sytuacja trwa do tej pory i mało kto się z tego wyłamuje. W niektórych okolicach jednak jest on obecnie ograniczony czasowo do samego tylko Wielkiego Piątku. Pośpiech podaje, że w Wielką Sobotę prace rolne obecnie się wykonuje.
Szczególna obrzędowość była związana z dniem Wielkiego Piątku. Obchody tego dnia rozpoczynają się zaraz po północy. Miejscem tych nocnych obrzędów są rzeki i potoki, a w innych stronach źródła i studnie. W miejscach tych dokonuje się rytualnych obmywań:
Jak północ minyła to my uż tam szli. Ze wsi z Gorzyczek jedyn drugigo my wołali. Na woda to my szli. Tam my się pomodlili, umyli my się, o drugiyj, pół trzeciyj, to my wracali nazod. Potym to zaś my tak troszyczka nieskorzyj chodzili, tak kole czwartej. Jedni odchodzili, drudzy przichodzili. Każdy przed sia się modlił, swoji intyncje (Gorzyce) Modlili my się nie ino pod tom kapliczkom, ale ta, kaj teraz je tyn ołtorz, tam stoł krziż i pod tym krziżym my się też potym modlili. Tyn krziż był bez front złomany
(Gorzyce).
W tych potokach i źródłach obmywało się ręce, twarz i kolana. Miało to chronić przed licznymi chorobami, zwłaszcza reumatycznymi. Obrzęd obmywania sprawowano na pamiątkę wtrącenia Jezusa do potoku Cedron. Wodę tę (jeżeli pochodziła ze źródeł lub studni) nabierano również w naczynia i przynoszono do domu. Kropiono nią wszystkie pomieszczenia domu oraz chlewa i obory, dawno ją także do picia ludziom i zwierzętom. Miała ona moc chronienia przed wszystkimi chorobami. Część wody zachowywano na późniejsze potrzeby. W czasie burz kropiono nią okna. Dawano ją także do picia chorym. Kiedyś wierzono, że woda o północy zamienia się w wino lub krew (Pośpiech). Często z tym obmywaniem wiązały się liczne przesądy. Nie wolno było w drodze nic mówić, a po obmyciu nie było wolno się wycierać (tamże). Tenże sam Pośpiech notuje występujący gdzieniegdzie zwyczaj wypijania kieliszka wódki po powrocie z nocnych obrzędów. Czyniono to na pamiątkę napojenia Jezusa winem z goryczą. Wypicie kieliszka wódki w Wielki Piątek miało chronić przed chorobami i paradoksalnie również przed alkoholizmem. Najskuteczniejsza do tego celu miała być nalewka z tataraku, tak zwana tatarczówka. Na pamiątkę pięciu ran Jezusa, należało w Wielki Piątek zjeść piec kawałków chrzanu (tamże), co chronić miało przed chorobami przewodu pokarmowego. Chodzenie po żelazie i po nawozie miało chronić przed chorobami nóg. Maść wyrabiana w Wielki Piątek z pączków topoli miała leczyć choroby skóry i działać na porost włosów. Jest tych przesądów znacznie więcej, gdyby je wszystkie wymienić zdominowały by całą pracę. Warto natomiast zauważyć, ze powszechne jest przekonanie, że dzień uświęcony męką Chrystusa jest przepełniony magiczną mocą zdolną uwalniać ze wszystkich praktycznie dolegliwości, o ile zna się właściwą magiczną procedurę. Tego samego dnia miedzy południem a trzecią popołudniu na pamiątkę męki Chrystusowej stawia się zapaloną świecę przed krzyżem wiszącym na ścianie.

Część druga